25 lipca 2014

"Wielki Gatsby" Francis Scott Fitzgerald

Nowy Jork, mafia i jazz. Klasyka w znakomitym przekładzie Jacka Dehnela.
Nowy Jork, lata 20. Jazz, prohibicja, gangsterskie porachunki. Czas wielkiego kryzysu i równie wielkich profitów. Czas, kiedy droga od pucybuta do milionera była najkrótsza.
Jay Gatsby dostaje się w tryby przestępczego półświatka i wielkiej finansjery. Marzy o pieniądzach, władzy i tej jedynej kobiecie. Traci miłość, przyjaciół i szacunek do siebie samego. Światła wielkiego miasta i kropla szampana to jedyne szczęście, do jakiego zdolne jest „stracone pokolenie”.
Porywający styl i doskonały warsztat tłumacza – Jacka Dehnela – sprawiają, że Wielki Gatsby zyskuje nowe życie, stając się powieścią niepokojąco aktualną i boleśnie bliską. Obowiązkowa pozycja na półce każdego kolekcjonera klasyki.

Recenzja w formie wywiadu. Tak mnie natchnęło...

Czy blogerzy czytają książki, które nie są egzemplarzami recenzenckimi?
Czasami im się zdarza. Żartowałam! Czasami nawet często. To zależy. Każdy jest inny, każdy ma swój własny rytm. Zależy to też od wydawnictw, które lubią zasypywać nowościami falami. Czasami z tych kilku fal powstaje tsunami i potem bloger, któremu oczy zaświeciły się do genialnych nowości nie wyrabia. Rozumiem to, bo nie neguję i nie demonizuję tych nowych książek. Debiutanci też muszą z czegoś żyć, a jak mają talent, to niech im się powodzi i piszą więcej.
Ale co wtedy z klasyką?
Spokojnie, nie zginie. Wiecie, exegi monumentum. A poza tym… życie wbrew pozorom nie zawsze trwa tylko chwilę i na wszystko znajdzie się czas. Klasyka zaś rządzi się swoimi prawami i większość i tak chętnie po nią sięga.
Warto?
Zawsze. Kiedyś się buntowałam i wszędzie węszyłam spisek. No dobra, trochę mi to zostało, ale teraz już nie uważam, że coś jest klasyką bo tak sobie ktoś zarządził. To są miliony pozytywnych prób (czytelniczych). To są długie godziny dopieszczenia każdego słowa (przez pisarza). To są książki, które coś znaczą i nawet, gdy opisy są trochę przydługie to widzimy, że pisarz odkrywa przed nami meandry ludzkiej świadomości, którą zbadał dogłębnie i niestety, najczęściej, musi opisywać z lekką goryczą. Dobro tak naprawdę rzadko kiedy wygrywa, sprawiedliwość na dłuższą metę nie istnieje a uczciwość nie popłaca.
Dlaczego „Wielki Gatsby” to klasyka?
Patrz ostatnie zdanie przed pytaniem. Może to za duży spoiler ale Fitzgerald właśnie to daje nam do zrozumienia. Marzenia są piękne, ale nieszczególnie trwałe, a ich spełnienie nie zawsze cieszy. Jak mrzonki przed snem, gdy układamy idealny scenariusz i każda poprawka sprawia, że całość wygląda coraz gorzej. Gatsby jest właśnie takim przypadkiem. To mężczyzna, który za wiele chciał poprawić i nie zauważył, że zdążyło już upłynąć sporo czasu.
Kim zatem był ten tajemniczy Gatsby?
Zanim stał się Gatsbym, czy wtedy, gdy poznajemy go razem z narratorem, Nickiem Carrawayem? Bo Gatsby to tak naprawdę dwie osoby i choć niewiele je różni, to i tak trzeba zaakcentować przemianę z Jamesa Gatza w Jaya Gatsby’ego. Dzięki ciężkiej pracy i wielkiemu uporowi żebrak stał się księciem. Może i po drodze było kilka lewych interesów, ale Gatsby jest tak pozytywną postacią, że kompletnie o tym zapominamy. Kochający na zabój, wierny do grobowej deski, broniący swoich ideałów. Prawdziwie dobry. Mężczyzna, o jakim marzy każda z nas.
A Nick Carraway? Kim on jest?
Cichym obserwatorem; niepozornym bohaterem, którego losy nie bardzo nas interesują.  Dobrze, może to za mocne słowa, ale jego perypetie miłosne są po prostu „płytkie” w porównaniu z uczuciami Gatsby’ego do Daisy Buchanan. Niepewny co do dziewczyny, z którą był zaręczony, ucieka do Nowego Jorku by zażyć wielkomiejskiego życia ale tutejsze kobiety są raczej karykaturami tych, o których pisze się piosenki i wiersze.
Niedługo po zaaklimatyzowaniu się w nowym miejscu zostaje wciągnięty w gierki bogatych i próżnych sąsiadów i poznaje ich sekrety, przez co staje się im bliższy a więzy te zaciskają mu się na szyi jak gruby sznur. Tom Buchanan, mąż jego kuzynki, przyznaje się do zdrady. Gatsby chce go wciągnąć do nielegalnego biznesu. Daisy swata go z Jordan Baker, znaną sportsmenką, która udaje hardą i nieustraszoną a w środku jest małą, naburmuszoną dziewczynką. Życie jego nowych przyjaciół zaczyna go przytłaczać.
Jego uwagi, opisy kryjące drugie dno i specyficzne cechy bohaterów (którzy nie są po prostu dobrzy lub źli, ale irytująco zmienni i pogrążeni w swoich własnych małych światach) są dowodem na to, że Fitzgerlad był niezwykłym obserwatorem. Tacy ludzie, jak jego postacie, otaczają mnie na co dzień. I chociaż niektórym może się to nie podobać, to właśnie tak wyglądamy. Tacy jesteśmy. A autor bez pardonu piętnuje nasze najgorsze cechy  i ubiera w piękne słowa i metafory coś, co zwiemy prozą życia.
O czymś jeszcze warto wspomnieć?
Zdecydowanie tak. To nie jest książka, którą można czytać z doskoku, bo straci cały swój smak. Ja tak zrobiłam i teraz bardzo żałuję. Gdybym mogła cofnąć czas, kupiłabym własny egzemplarz jak planowałam i bez żadnego skrępowania czekała na dogodny moment na jego przeczytanie. I mogłabym czekać długo, jeżeli na koniec mogłabym spędzić cały dzień z tą historią.
Ale nie będę czarować, że od początku ta książka mnie zachwycała. Co to, to nie. Długą chwilę się do niej przekonywałam, a potem zostawiałam Nicka i wracałam do niego. Męczyłam się, bo czułam nad sobą jakiś bat. Sama go sobie ukręciłam. Byłam zniesmaczona tym, że nie jest to powieść jakich wiele. Idealna. Tu nic takiego nie było. Nie było fajerwerków. Nie było miłosnych mdłości. Tylko ludzie po przejściach, którzy nie patrząc na drugiego człowieka chcieli żyć wygodnie w swojej „strefie komfortu”. Zajęło mi chwilę zrozumienie, dlaczego „Wielki Gatsby” jest klasyką.
A teraz?
Teraz?
Po takiej dobrej powieści zawsze pojawiają się porównania. Wnioski.
Prawda. Teraz mam nadzieję, że gdy kiedyś usiądę sama do pisania, to nie skalam się prostymi rozwiązaniami i opiszę życie moich bohaterów taką prozą jaką pisane są nasze własne historie. Chcę być do bólu realistyczna i tego pewnie będę szukać w książkach. Realizmu, ale opisanego pięknym językiem. Metafor, które trafiają w samo sedno. Bohaterów, w których jak w lustrze będę mogła się przeglądać. Brzmi to pompatycznie, ale chyba dopada mnie starość.
Z drugiej strony, nie można tylko i wyłącznie czytać takich książek, bo człowiek całkiem straci wiarę w ludzkość i skoczy z pierwszego większego mostu. Nie jesteśmy ani do końca źli, ani do końca dobrzy. Postawa Gatsby’ego, z jego głową w chmurach, wielkimi marzeniami i nadziejami ale także – a może przede wszystkim – wielkim sercem i wiarą w ludzi, to postawa godna naśladowania. Nawet wtedy, gdy uczciwość nie popłaca.

A zatem dążmy do perfekcji. Może bez tych wszystkich poradników mówiących o samorozwoju. Tak po prostu. 

3 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy pomysł na recenzję. Gratuluję takiego "wywiadu" ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny pomysł na recenzje. A co do książki , to nie wiem czy przeczytam . Ale film koniecznie muszę zobaczyć ; D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw książka! Będzie łatwiej przebrnąć przez film - sprawdzone ;)

      Usuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz i poświęcony mi czas :)