19 czerwca 2011

"Zaćmienie" Marta Magaczewska

"Ta historia pana zmieni" - powiada jeden z bohaterów powieści do mężczyzny, szukającego miałkich atrakcji na plaży. Zmieni, czyli otworzy oczy na świat inny, świat intrygujący, bo przesycony tajemnicą, świat nie z tej ziemi. 

Literatura rozrywkowa oferuje dziś wiele takich światów-półproduktów, światów-wytworów nowoczesnych technologii. Tyle że zwykle gubi się w nich człowiek. Marta Magaczewska całą siłą sugestywnego pióra buntuje się przeciw tej tendencji: przeciw uprzedmiotowieniu człowieka, przeciw traktowaniu kobiety jako rozrywki, przeciw miłości jako zetknięciu naskórków, jak pewien typ relacji męsko-damskiej trafnie określił Chamfort. Autorka "Zaćmienia" umieszcza swych bohaterów wśród malowniczych pejzaży Bretanii, ale uwagę koncentruje nie na egzotyce przyrody, lecz na pełnym napięcia byciu - gestach, słowach i milczeniu - mężczyzny i kobiety. Tworzy obraz zagadki nietypowej, dowodzi tego, że nieogarnionym i niepoznawalnym kosmosem potrafi być jedna drobna, krucha ludzka istota dla drugiej. 


   Z ciekawości przeczytałam jedną recenzję tej książki i ruszyłam w komentarze, a tam zabawna uwaga: "nie zabieram książek polskich pisarzy na wakacje". W pierwszej chwili miałam zamiar odpisać - mądre słowa, ale z polską prozą nie jest aż tak źle. No dobrze, współcześni pisarze nie są mi najczęściej bliscy, bo wolę starego dobrego Makuszyńskiego, Musierowicz czy Zarzycką, ale pamiętam, że dobre wrażenie z nowoczesnych powieści zrobiła na mnie np. Katarzyna Michalak "Poczekajką" czy Dorota Terakowska "Córką czarownic". I będę szukać dalej, aż znajdę kolejną ukochaną pisarkę czy pisarza - eksperymentuję w literaturze i igram z tym ogniem, i wiem, że tak jak i w najlepszym laboratorium, najczęściej najlepsze zamiary spalą na panewce... Ale trzeba próbować.
   Akcja rozpoczyna się w momencie, gdy wszystko co miało się zdarzyć już się zdarzyło, a załamany główny bohater Marius Geert, przeżywa swoją stratę. Spotyka na ławce drugiego mężczyznę, albo może na odwrót, bo najpierw głównym bohaterem jest bliżej nieznany wczasowicz. Pragnie odpoczynku i ładnych widoków, a zastaje ulubioną ławkę, stojącą naprzeciw morza, zajętą przez człowieka, który nie zamierza jej w najbliższym czasie opuścić i proponuje po krótkiej rozmowie opowiedzenie swojej historii. A więc znudzony wczasowicz słucha.
   Marius, z wykształcenia matematyk, z zamiłowania astronom spędza swój urlop w Dieppe, w Bretanii. Pewnego dnia wędruje po plaży i spotyka na skale wbijającej się w morze jakąś osobę, całą ubraną na czarno, której zagraża utopienie w trakcie nadchodzącego przypływu. Idzie więc jej na ratunek i tak zaczyna się historia Lydii i Mariusa. 
   Przerażający opis z tyłu książki sugeruje, że bohaterka nazywa się Lydia-Mara-Vivienne. Nic bardziej mylnego, nie bójcie się więc, że będzie to jakaś brazylijska telenowela. Ona po prostu się ukrywa - przed czym i dlaczego? To już musicie odkryć sami. Jeżeli teraz napiszę choćby odrobinę, czytanie tej książki nie będzie miało sensu, ponieważ jest to powieść w której niewiele się dzieje na zewnątrz, ale w głowach bohaterów... całe mnóstwo zmian. Wątki poboczne, są niezbyt rozbudowane i niewiele znaczące.
   Najważniejsze jest to, że Lydia/Mara/Vivienne mówi dużo o śmierci, ma obsesję na jej punkcie i wszystko się wokół tego kręci. Śmierć i kult Ankou, to główne motywy pojawiające się w tej książce. Razem z Mariusem i uratowaną przez niego kobietą wędrujemy po Francji w poszukiwaniu tych symboli. Nie powiem, że była to dla mnie przyjemna podróż.
   Żałowałam prawie każdej chwili spędzonej na czytanie tej książki. Były momenty, gdy się wciągnęłam w fabułę i nie zauważałam mijającego czasu, goniąc za ukrytą przez Lydię prawdą na temat jej przeszłości, próbując odkryć jej tajemnice. Ale gdy na horyzoncie pojawiał się jej pamiętnik - bo historia opowiadana przez Mariusa jest podzielona takimi właśnie fragmentami - miałam naprawdę dość tego całego smutku przeszywającego Lydię na wskroś. W sumie nie bardzo nawet wiem dlaczego jej życie było takie bezsensowne, chyba po prostu było - albo przespałam wytłumaczenie. Bo przy tej książce potrafiłam zasnąć nawet w środku dnia. A w mojej ograniczonej terminologii, osobę o poniższym sposobie myślenia nazwałabym po prostu emo.
"Przypadkowość istnienia. Czy ktokolwiek na tej ziemi odczuwa ją tak głęboko jak ja?"
"Czasem fakt mojego istnienia tak mnie wzrusza, a zarazem przeraża, że mam ochotę płakać, objąć się ramionami i utulić w sobie tę kruchutką duszę, która tak bardzo boi się życia." 
   Inna kwestia, mniej filozoficzna. Wprawdzie Marius jest na urlopie, ale żadnych letnich akcentów, dobrej pogody, promieni słońca, raczej się tam nie uświadczy. Jeżeli już, to bardzo rzadko i dozowane, ponieważ Lydia nie lubi słońca. Ma mroczny charakter, jest skryta i cicha, a jej dialogi z Mariusem niewiele ujawniają. To tylko wymiana uprzejmości, albo i tego nawet brakuje, bo Lydia traktuje Mariusa przedmiotowo - jak taksówkarza. A przynajmniej ja takie wrażenie odniosłam. Potrzebuje go, ale nie traktuje go poważnie. Gdybym spotkała Lydię w świecie rzeczywistym, poleciłabym jej po prostu korzystanie z autobusu albo  autostopu.
   Powieść jest mroczna i tajemnicza, ale zdecydowanie nie dla mnie. Nawet nie wiem, jak ją opisać. Nie wiem co napisać, bo chociaż z każdym rozdziałem książka wydawała mi się lepsza, to jednak nie polubiłam żadnego bohatera, nie przywiązałam się do niego, nie rozumiałam jego zachowań i w ogóle wszystko co się działo w tej książce było dla mnie nierealne i wymuszone. Wręcz ciężkie. Jestem świadoma, że nie każda książka może być napisana przyjemnym językiem, z tą akurat w tej kwestii nie było źle, ale gdy nie gra i się nie klei nie rozumiem sensu historii. Książka ma być ucieczką w inny świat, lepszy lub groszy, ale z "równoległego wszechświata". Tu zdecydowanie czułam się gościem na planecie Ziemia.
   Dość już pastwienia, ostatnia kwestia dotycząca akcji włóczykijka - dlaczego ta książka ma wędrować? Bo na świecie na szczęście istnieją ludzie, którzy będą delektować się tym mrożącym krew w żyłach niepokojem Mariusa i tajemniczością Lydii, ludzie którzy docenią tę historię i jej przesłanie. Którzy od książki wymagają czegoś więcej niż czystej przyjemności, i nie są tak ograniczeni jak ja. A zatem, niechaj wędruje! 



Wydawca: Wydawnictwo JanKa
Ilość stron: 176
Rok wydania: 2010

5 komentarzy:

  1. Okładka ciekawa a opinie podzielone, co oznacza, że chyba kiedyś sama będę musiała się przekonać czy to książka dla mnie... Pozdrawiam:))

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie okładka w sumie odpycha, ale nie zniechęcam - po prostu jak dla mnie nieudany eksperyment :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To już wiem, żeby tę książkę omijać z daleka. nie przepadam za takimi ponurymi emo- historiami.
    Dobranoc!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem tej książki bardzo ciekawa :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie lubię takiego użalania się nad sobą, zarówno w życiu jak i w literaturze. Odpuszczę ją sobie.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz i poświęcony mi czas :)