17 stycznia 2013

"Reamde" Neal Stephenson


Richard Forthrast, czarna owca klanu farmerów z Iowa, dawny uciekinier przed poborem do Kanady oraz przemytnik marihuany, zgromadził w ciągu lat niewielką fortunę, a potem powiększył ją tysiąckrotnie, tworząc T’Rain, rozległą grę sieciową wartą wiele miliardów dolarów. T’Rain ma miliony zagorzałych fanów na całym świecie, od Stanów Zjednoczonych aż po Chiny, ale grupka pomysłowych azjatyckich hakerów stworzyła Reamde – wirusa, który koduje pliki wszystkich graczy, by następnie zażądać okupu za ich zwrot. W ten sposób mimowolnie wywołali wojnę, powodującą chaos nie tylko w świecie wirtualnym, lecz również w rzeczywistym. Jej reperkusje dają się odczuć na całym świecie, prowadząc do serii niszczycielskich incydentów, w których uczestniczą: rosyjska mafia, komputerowi maniacy, tajni agenci oraz islamscy terroryści. Forthrast stoi w epicentrum wydarzeń, a jego bliscy znaleźli się pod krzyżowym ostrzałem.

Czytając pewnego razu zapowiedzi MAGa natknęłam się na opasłe, zielone tomiszcze pod tajemniczą nazwą Reamde. I chociaż nie przepadam za science-fiction to opis dzieła Stephensona nie wyglądał groźnie. Fikcja odnosiła się bowiem do gier komputerowych, a nie do wydumanych teorii na temat przenoszenia w czasie, reinkarnacji i tym podobnych. Spodziewałam się jednak, że będzie mi trudno przebrnąć przez fabułę z powodu skomplikowanych formuł i nazw informatycznych. Nic z tych rzeczy.
Richard Forthrast, główny bohater, to - wydawać by się mogło - niezbyt szczególna persona; pochodzący z farmerskiej rodziny z Iowa, parający się bardzo różnymi, niechlubnymi zajęciami w przeszłości milioner, do tego bardzo sławny za sprawą stworzonej kilka lat wcześniej gry komputerowej MMORPG o nazwie T’Rain. Fenomenalna, do bólu poprawna ekonomicznie, oparta na prawach rządzących prawdziwą gospodarką gra jakich teoretycznie wiele. Jednak T’Rain wypiera powoli z rynku całą konkurencję, z popularnym WoW na czele a jej twórcy i gracze zarabiają prawdziwe pieniądze. Co warto też wspomnieć, nawet grafika i stroje postaci są zaprojektowane przez profesjonalistów, a każda ingerencja w paletę barw jest notowana przez specjalny sztab i naprawiana. Bo diabeł czai się w szczegółach i od takich drobnostek zaczyna się prawdziwy horror Richarda.
Gdy chińscy hakerzy – na początku gracze z tej części świata są opisywani jako biedni, parający się w grze tylko i wyłącznie fizyczną pracą nad wydobyciem wirtualnego złota – kradną dane innych graczy (wirus Reamde) w realnym świecie rozpętuje się piekło. Złodzieje chcą pieniędzy, a okradnięci z danych – czasem bardzo poważnych, bo rosyjska mafia ma jednak coś do ukrycia – jak najszybszego rozwiązania sytuacji. I szuka się winnych.
Co zaskoczyło mnie najbardziej, to fakt, że gra T’Rain jest tylko tłem a wszystkie najpoważniejsze działania rozgrywają się w świecie realnym. W końcu gra nie stworzyła się sama, czuwają nad nią i za jej sukces czy porażki odpowiedzialni są konkretni ludzie. Zaś graczami nie są bezmyślne boty. Najwięcej ma na głowie Richard, który mając dobre chęci zatrudnił swoją siostrzenicę Zulę tuż przed rozpętaniem się piekła. Jednak Zula, sierota przygarnięta przez rodzinę Forthrastów, jest wyjątkowo inteligentna i nie da sobie w kaszę dmuchać. I znowu znajdziemy potwierdzenie w słowach, że rodzina jest najważniejsza i zawsze stanie za tobą murem.
Patrząc na „Reamde” od strony technicznej nie można pominąć faktu, że autor posługuje się wspaniałym, rozbudowanym stylem z bogatym słownictwem, zaś jego talent do opisywania jest niepodważalny. Wykłada przy tym wszystkie karty na stół, opisując wszystko co bohater jest w stanie zauważyć, a czasami jest tego nawet za dużo. Dygresje, przemyślenia, retrospekcje – tymi o to elementami naszpikowana jest powieść, co zdecydowanie dodało objętości do fabuły, która oczywiście jest rozbudowana a i akcji nie brakuje, jednak autor wiele razy przeciąga strunę i ci mniej cierpliwi mogą nie być do końca usatysfakcjonowani. Nie zmienia to jednak faktu, że praca wykonana nad książka jest przeogromna a zebranie tych wszystkich myśli w sensowną całość budzi przeogromny podziw.
Na pewno wrócę kiedyś do tego autora, nie wątpię w to, że gdy tylko będzie możliwość dam mu szansę. Stephenson zabrał mnie do swojego nowoczesnego świata na wiele wieczorów, skupiając moją uwagę na ważne szczegóły (bo niuanse tak naprawdę są spoiwem dla najważniejszych dzieł) i otwierając oczy na realne konsekwencje podobnych zdarzeń w świecie rzeczywistym. I chociaż nie przepadam za science-fiction, tak jak już pisałam, to ten rodzaj fikcji zdecydowanie przypadł mi do gustu i wierzę, że i inni laicy również nie będą zawiedzeni.

5 komentarzy:

  1. Ciężko mi idzie czytanie takich cegieł - zazwyczaj kończy się ich porzuceniem :( Staram się z tym walczyć, ale Reamde zakupię jak tylko wygram :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja uwielbiam science-fiction :) Chciałabym kiedyś przeczytać ta książkę .

    OdpowiedzUsuń
  3. Średnio odnajduje się w sf, ale... nie wykluczam, że kiedyś się skuszę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety nie miałam okazji czytać tej książki, ale z chęcią po nią sięgnę, jeśli tylko wpadnie mi w ręce :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak tylko będę miała okazję to chętnie sięgnę po tę książką, a może wpadnie mi w łapki jakiś inny tytuł Neala Stephensona?

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz i poświęcony mi czas :)