Richard Forthrast, czarna owca klanu farmerów z Iowa, dawny uciekinier przed poborem do Kanady oraz przemytnik marihuany, zgromadził w ciągu lat niewielką fortunę, a potem powiększył ją tysiąckrotnie, tworząc T’Rain, rozległą grę sieciową wartą wiele miliardów dolarów. T’Rain ma miliony zagorzałych fanów na całym świecie, od Stanów Zjednoczonych aż po Chiny, ale grupka pomysłowych azjatyckich hakerów stworzyła Reamde – wirusa, który koduje pliki wszystkich graczy, by następnie zażądać okupu za ich zwrot. W ten sposób mimowolnie wywołali wojnę, powodującą chaos nie tylko w świecie wirtualnym, lecz również w rzeczywistym. Jej reperkusje dają się odczuć na całym świecie, prowadząc do serii niszczycielskich incydentów, w których uczestniczą: rosyjska mafia, komputerowi maniacy, tajni agenci oraz islamscy terroryści. Forthrast stoi w epicentrum wydarzeń, a jego bliscy znaleźli się pod krzyżowym ostrzałem.
Czytając
pewnego razu zapowiedzi MAGa natknęłam się na opasłe, zielone tomiszcze pod
tajemniczą nazwą Reamde. I chociaż nie przepadam za science-fiction to opis
dzieła Stephensona nie wyglądał groźnie. Fikcja odnosiła się bowiem do gier
komputerowych, a nie do wydumanych teorii na temat przenoszenia w czasie,
reinkarnacji i tym podobnych. Spodziewałam się jednak, że będzie mi trudno
przebrnąć przez fabułę z powodu skomplikowanych formuł i nazw informatycznych.
Nic z tych rzeczy.
Richard
Forthrast, główny bohater, to - wydawać by się mogło - niezbyt szczególna
persona; pochodzący z farmerskiej rodziny z Iowa, parający się bardzo różnymi,
niechlubnymi zajęciami w przeszłości milioner, do tego bardzo sławny za sprawą
stworzonej kilka lat wcześniej gry komputerowej MMORPG o nazwie T’Rain.
Fenomenalna, do bólu poprawna ekonomicznie, oparta na prawach rządzących
prawdziwą gospodarką gra jakich teoretycznie wiele. Jednak T’Rain wypiera
powoli z rynku całą konkurencję, z popularnym WoW na czele a jej twórcy i
gracze zarabiają prawdziwe pieniądze. Co warto też wspomnieć, nawet grafika i
stroje postaci są zaprojektowane przez profesjonalistów, a każda ingerencja w
paletę barw jest notowana przez specjalny sztab i naprawiana. Bo diabeł czai
się w szczegółach i od takich drobnostek zaczyna się prawdziwy horror Richarda.
Gdy
chińscy hakerzy – na początku gracze z tej części świata są opisywani jako
biedni, parający się w grze tylko i wyłącznie fizyczną pracą nad wydobyciem
wirtualnego złota – kradną dane innych graczy (wirus Reamde) w realnym świecie
rozpętuje się piekło. Złodzieje chcą pieniędzy, a okradnięci z danych – czasem
bardzo poważnych, bo rosyjska mafia ma jednak coś do ukrycia – jak najszybszego
rozwiązania sytuacji. I szuka się winnych.
Co
zaskoczyło mnie najbardziej, to fakt, że gra T’Rain jest tylko tłem a wszystkie
najpoważniejsze działania rozgrywają się w świecie realnym. W końcu gra nie
stworzyła się sama, czuwają nad nią i za jej sukces czy porażki odpowiedzialni
są konkretni ludzie. Zaś graczami nie są bezmyślne boty. Najwięcej ma na głowie
Richard, który mając dobre chęci zatrudnił swoją siostrzenicę Zulę tuż przed
rozpętaniem się piekła. Jednak Zula, sierota przygarnięta przez rodzinę
Forthrastów, jest wyjątkowo inteligentna i nie da sobie w kaszę dmuchać. I
znowu znajdziemy potwierdzenie w słowach, że rodzina jest najważniejsza i
zawsze stanie za tobą murem.
Patrząc
na „Reamde” od strony technicznej nie można pominąć faktu, że autor posługuje
się wspaniałym, rozbudowanym stylem z bogatym słownictwem, zaś jego talent do
opisywania jest niepodważalny. Wykłada przy tym wszystkie karty na stół,
opisując wszystko co bohater jest w stanie zauważyć, a czasami jest tego nawet
za dużo. Dygresje, przemyślenia, retrospekcje – tymi o to elementami
naszpikowana jest powieść, co zdecydowanie dodało objętości do fabuły, która
oczywiście jest rozbudowana a i akcji nie brakuje, jednak autor wiele razy
przeciąga strunę i ci mniej cierpliwi mogą nie być do końca usatysfakcjonowani.
Nie zmienia to jednak faktu, że praca wykonana nad książka jest przeogromna a
zebranie tych wszystkich myśli w sensowną całość budzi przeogromny podziw.
Na
pewno wrócę kiedyś do tego autora, nie wątpię w to, że gdy tylko będzie
możliwość dam mu szansę. Stephenson zabrał mnie do swojego nowoczesnego świata
na wiele wieczorów, skupiając moją uwagę na ważne szczegóły (bo niuanse tak
naprawdę są spoiwem dla najważniejszych dzieł) i otwierając oczy na realne
konsekwencje podobnych zdarzeń w świecie rzeczywistym. I chociaż nie przepadam
za science-fiction, tak jak już pisałam, to ten rodzaj fikcji zdecydowanie
przypadł mi do gustu i wierzę, że i inni laicy również nie będą zawiedzeni.
Ciężko mi idzie czytanie takich cegieł - zazwyczaj kończy się ich porzuceniem :( Staram się z tym walczyć, ale Reamde zakupię jak tylko wygram :)
OdpowiedzUsuńA ja uwielbiam science-fiction :) Chciałabym kiedyś przeczytać ta książkę .
OdpowiedzUsuńŚrednio odnajduje się w sf, ale... nie wykluczam, że kiedyś się skuszę :)
OdpowiedzUsuńNiestety nie miałam okazji czytać tej książki, ale z chęcią po nią sięgnę, jeśli tylko wpadnie mi w ręce :)
OdpowiedzUsuńJak tylko będę miała okazję to chętnie sięgnę po tę książką, a może wpadnie mi w łapki jakiś inny tytuł Neala Stephensona?
OdpowiedzUsuń