5 października 2013

"GONE. Zniknęli. Faza szósta: Światło" Michael Grant


Od chwili, gdy wszyscy dorośli zniknęli z Perdido Beach, minął już prawie rok. Pozbawieni kontroli i opieki młodzi ludzie przeżyli głód, zarazę, bezpardonową walkę o władzę. Przetrwali. Przynajmniej część z nich. Powrót do normalności był ich marzeniem.Teraz to marzenie może się ziścić i nagle zewnętrzny świat napawa mieszkańców ETAPu lękiem. W obrębie bariery wydarzyło się wiele rzeczy, które nie znajdą usprawiedliwienia w nieświadomym niczego społeczeństwie. Śmierć, okrucieństwo, błędne decyzje, złe wybory... Co czeka na tych, którzy złamali wszystkie prawa rządzące w normalnym społeczeństwie? Może ETAP jest jedynym miejscem, w którym mogą czuć się bezpieczni?


   Od powstania ETAPU minął prawie rok. Ciemność utraciła panowanie i mieszkańcy Perdido Beach nie dość, że mogą cieszyć się widokiem prawdziwego słońca, to jeszcze mają możliwość kontaktowania się (niestety bezdźwięcznie) ze swoimi bliskimi. Oczywiście Ci, którzy przeżyli.
   Nie wiesz o co chodzi, bo wciąż jeszcze nie czytałeś żadnej części serii GONE? Żałuj. I nie tłumacz się wiekiem. Dzieją się tam takie rzeczy, że każdy rodzic powinien tę książkę wyrywać z rąk swego ukochanego dziecka (no dobra, tak do czternastki, mniej więcej) i czytać samemu. Gdy nikt nie patrzy. Wtedy, gdy wszyscy śpią – no dobra, gdy ktoś czuwa w drugim pokoju i w razie czego udzieli wsparcia. Przytuli, pocieszy, powie: „kochanie, to tylko horror”. 
   Ale do rzeczy. „Światło” to ostatni tom serii GONE i podkreślam od razu, jest równie dobry jak wszystkie pozostałe tomy. Autor nie nudzi, jest coraz ciekawiej i… „krwawiej”. Ale czemu się dziwić, gdy sytuacja pogarsza się z minuty na minutę a Ciemność, czyli Gaiaphage przybrała ludzką postać i włada wszystkimi siłami mutantów?
   Pisałam ostatnio, że za dużo pochwał może zaszkodzić, dlatego postaram się znaleźć jakieś wady. Po pierwsze: zakończenie nie jest do końca szczęśliwe. Po drugie: niektórzy przy czytaniu mogą łapać się za serce – tyle złych rzeczy przytrafia się mieszkańcom Perdido Beach, że chyba nikt na tym świecie nie chciałby się z nimi zamienić choćby na minutę. Po trzecie: czasami miałam wrażenie, że walka z Gaiaphage mogłaby skończyć się szybciej, ale wtedy książka byłaby za krótka. Ale w tej ostatniej kwestii mogę się mylić. 
   A poza tym… to miodzio! Myślę, że fani GONE nie są zawiedzeni i z uśmiechem na ustach odkładają ostatni tom na półkę. Ależ to był czas! A samo zakończenie to już wydarzenie, bo przecież serii nie kończy się znowu tak często. Pamiętacie pewnie rozstanie z Potterem czy Katniss. Nie było łatwo. Mi też. Bo chociaż po wielu miesiącach postacie w mojej głowie gdzieś umykają, zacierają się wspomnienia z lektury, to jednak najważniejsi pozostaną. Sam, Astrid, Lana, Mały Pete, Diana, Caine, Ork, Bryza, Edilio, Quinn… długo by wymieniać. Cała plejada. I każdy miał swoje pięć minut. To trzeba przyznać autorowi, kochał wszystkie swoje książkowe dzieci tak samo.
   Zaś sprawy techniczne... Bajka! Styl, fabuła, bohaterowie – wszystko grało. Całe sześć tomów. Nie jest to literatura ambitna ale na pewno nie głupia. Jak już będę mieć dzieci (?), nie pogniewam się, gdy po nią sięgną – ba! nawet im ją polecę – ale dopiero w wieku… dajmy na to, lat piętnastu. 
   Ach, kończę te wywody. Trzeba się godnie pożegnać z Michaelem Grantem (no chyba, że napisze coś w tym stylu – przymierzam się do BZRK ale na razie muszę odpocząć). Dziękuję pisarzowi za te popołudnia, wieczory i czasem ranki spędzone w ETAPIE. Było okropnie! Czyli tak jak trzeba :)

2 komentarze:

  1. Oj tam, nie do końca szczęśliwe zakończenie nie musi wcale być minusem :) A jeśli ktoś uważa, że jest za stary na jakąś książkę, to znak, że jest jeszcze młody i głupi :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szukałam tych minusów na siłę - uwielbiam 'GONE ale nie chciałam przechwalić ^^

      Usuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz i poświęcony mi czas :)