5 czerwca 2014

"Najlepsza jedenastka" Janet Evanovich




Stephanie Plum po ostatnich przejściach ma dość pracy jako łowczymi nagród. Nie chce już tropić zbiegów, ani uczestniczyć w strzelaninach i nie chce by jej kolejne samochody regularnie wylatywały w powietrze. Pragnie przejść na emeryturę. Tyle, że nie dorobiła się jeszcze odpowiedniego kapitału. Do tego wszystkiego tajemniczy „duch” z przeszłości podrzuca anonimy pod drzwi.




W chwili, gdy zwątpiłam w Śliwkę, do moich rąk trafiła "Najlepsza Jedenastka" i... cóż.
Była najlepsza.
Janet Evanovich, jak ty to robisz?

   Nie jestem znającym się na wszystkim koneserem książek. Nie drążę w fabule, o ile autor nie potknie się tuż przed moim nosem. Nie rozkładam na czynniki pierwsze, kiedy książka jest tak dobra, że czyta się sama. I tutaj również brałam w ciemno wszystko, co serwowała Evanovich. 
   Kiedy Stephanie po kolejnej "brudnej" akcji, która zakończyła się dla niej zdecydowanie źle, deklaruje, że oto nadszedł kres bycia łowcą nagród, nie uwierzyłam. Nie i już. Bo jak to możliwe? Co teraz? Przecież już tak dobrze jej szło. No dobrze, trochę przesadziłam z tym optymizmem. Ale sami rozumiecie, jeżeli znacie Steph. 
   A jednak. Jak powiedziała, tak zrobiła. Z dnia na dzień nasza bohaterka została bezrobotną, ale przy jej wrodzonym ADHD, nie na długo. I takim oto sposobem znowu mogłam zagłębić się w świat, w którym szaleństwo jest czymś normalnym i chyba wszystko jest na opak. Zaczynając od Babci Mazurowej a kończąc na Valerie - siostrze Steph, po drodze zaś zostawiając za sobą kilku przestępców, których Stephanie miała przyjemność poznać. Co warto zauważyć, Evanovich nie ma żadnych oporów, gdy rozpisuje swoje postaci przez co bywa przerażająco, obrzydliwie i krwisto - chociaż to taka "lekka" historia.
   "Najlepsza Jedenastka" to połączenie sensacji, kryminału i komedii w idealnych proporcjach. Przynajmniej dla mnie, ponieważ ciągle coś się dzieje, jest zagadka do rozwiązania ale przede wszystkim mogę się rozluźnić, szczerząc się do książki. Narracja prowadzona przez naszą bohaterkę, jej nietuzinkowe decyzje i pokrętne myślenie, które summa summarum prowadzą zawsze do rozwiązania sprawy to coś, co wzbudza mój podziw nieustannie. Stephanie rzadko kiedy wybiera najprostsze rozwiązanie przez co zawsze musi się nieźle nagimnastykować, aby dopiąć swego. I trzeba przyznać, jest mistrzynią w kłamaniu i kombinowaniu. Potrafiła własnej matce wmówić, że gra na instrumencie, o którym nie wie nawet jak wygląda. To jest sztuka! 
   Wracając jednak do tego, co wspomniałam na początku - przy dziesiątej Śliwce wyczuwałam lekki spadek formy ale tutaj nie ma po nim ani śladu. Zakończenie kompletnie zaskakuje, apogeum ślubne z Valerie w roli głównej trwa i totalna eksplozja jest nieunikniona a Komandos znowu nie pozwoli o sobie zapomnieć. Mówiłam już, że go kocham? Chyba dziesięć razy, ale powtórzę jedenasty: gdy Komandos mówi do Steph: "Dziewczyno." - to moje kolana miękną a serce zaczyna bić szybciej. Tylko dlaczego do mnie on tak nie mówi?! Dlaczego?...
   Jak pewnie zauważyliście, nie jestem obiektywna. Daję Evanovich piątkę z plusem bez mrugnięcia okiem. Cudownie było oderwać się od codzienności razem z jej bohaterami i - jak to mówią - apetyt rośnie w miarę jedzenia. A następna część wychodzi w trakcie mojej sesji. Nie wiem, jak ja te studia skończę. Nie wiem dlaczego, ale podejrzewam, że ja to nawet wydawnictwu wybaczę :)

1 komentarz:

  1. Dwie pierwsze części przygód Śliweczki czekają na półce, więc wypadałoby w końcu zabrać się za nie. :)

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz i poświęcony mi czas :)