Tylko najlepszy przyjaciel może ocalić ci życie. Zwłaszcza jeśli twój wróg jest nieśmiertelny… Akademia wampirów to cykl powieściowy, który pokochały już miliony czytelników. Często jest porównywany ze „Zmierzchem” Stephanie Meyer. W szkole imienia świętego Władimira wampiry czystej krwi – moroje – uczą się posługiwać swoimi nadnaturalnymi darami, a mieszańce – dampiry – szkolą się na ich opiekunów i oddanych strażników. Posępne mury kryją jednak więcej mrocznych tajemnic, niż można by podejrzewać. Lissie Dragomir, morojce ze szlachetnego rodu, grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Czy dampirka Rose, połączona z nią telepatyczną więzią, zdoła ochronić przyjaciółkę?
Do książki "Akademia wampirów" podchodziłam z dużymi nadziejami, ponieważ słyszałam od wielu osób, że cała seria jest genialna, Dymitr to najlepszy bohater książkowy a pani Mead najlepiej pisze o wampirach. Nie wątpiłam, w końcu niewiele książek przeczytałam w tej tematyce i najczęściej wrażenia nie był zbyt dobre. Pomyślałam nawet, że może kupię sobie całą serię... - ja zawsze robię dalekosiężne plany. Na szczęście jednak nie rzuciłam się do kupna, bo "Akademia Wampirów" - przynajmniej dla mnie - jest książką raczej przeciętną.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia, można też zapisać jako: im więcej się czyta tym mniej się docenia. Może i moje "tłumaczenie" nie jest najlepsze ale tak właśnie pomyślałam po przebrnięciu przez wspomnianą książkę. Gdybym przeczytała tę powieść rok temu... ach, wciągnęłaby mnie mocniej niż Zmierzch :) Bo gdy przeczytałam pierwszą część serii Meyer od razu rzuciłam się w wir poszukiwań e-booka drugiej części a zaraz po tym zakupiłam na allegro "Księżyc w nowiu". Myślałam, że zanim dojdzie książka trochę już poczytam na komputerze - tak mocno wciągnęła mnie opowieść Edwarda i Belli. Tym razem ze stoickim spokojem poczekam w kolejce bibliotecznej, a nawet jeszcze dłużej.
Rose, główna bohaterka powieści i jej narratorka jest dampirem, czyli pół-wampirem, pół-człowiekiem. Uczy się w Akademii imienia świętego Władimira. Ten święty dobrze się Wam kojarzy, bo w książce Mead świat fikcji miesza się ze światem realnym bardzo płynnie i wampiry dość chętnie uczęszczają do kościołów czy cerkwi. Zależnie od wyznania. Rose niechętnie odwiedza świątynie ale o tym potem.
Rose i Lisa są połączone telepatyczną więzią - Rose potrafi wniknąć do umysłu Lisy i często odbiera nawet z bardzo daleka jej silne emocje: strach, złość, radość. Przyjaźniły się od zawsze ale to wypadek jakiemu uległy i który obie przeżyły połączył je w ten sposób. Wypadek, w którym zginęli rodzice Lisy i jej starszy brat. Od czasu tego zdarzenia dziewczyny są nierozłączne i są dla siebie jedynym wsparciem. Matka Rose porzuciła ją krótko po urodzeniu by dalej móc pełnić rolę strażniczki. Do tego w końcu stworzone są dampiry, by strzec wampiry czystej krwi - czyli moroje - przed strzygami (wampiry pijące krew innych wampirów). Rose chce pójść w jej ślady będąc opiekunką Lisy. Wszystko wydaje się jak najbardziej w porządku, jednak nie mogłam przebrnąć przez początek. Dopiero gdy powiedziałam sobie, że muszę przeczytać tę książkę, bo zbliżał się termin oddawania do biblioteki, rozkręciłam się na tyle, że gdy kończyłam na niebie już widniało.
W powieści dzieje się wiele, jest ciekawie ale styl autorki nie bardzo mi się podobał. Ostatnio coraz bardziej irytują mnie książki napisane w pierwszej osobie. Ta też nie zachwycała pod tym względem. I jeszcze Rose - kiedy ma się problem, żeby polubić główną bohaterkę, ciężko jest strawić świat przez nią przedstawiany i tak też było w moim przypadku. Rose uważana jest za jedną z ładniejszych uczennic Akademii i korzysta z tego najlepiej jak potrafi. Cały czas flirtuje, z lubością rozpisuje się o swoich zaletach (w tym wyglądu) i tak dalej. Nie żebym wielbiła zakompleksione bohaterki jednak w pewnym momencie już mnie to nudziło. Oprócz tego, była postacią z krwi i kości, która popełniała często błędy i ponosiła ich konsekwencje. Różowo nie było, co zdecydowanie było na korzyść książki, bo element nudy raczej nie istniał. Aczkolwiek, po przeczytaniu książki nie wracam do niej myślami a nawet mogę rzec, że wiele rzeczy zapomniałam. Przyznać jednak muszę, że koniec końców przekonałam się do Dymitra.
Podsumowując - bo brat czeka na swoją kolej przy monitorze - gdybym oceniała książki w skali szkolnej, "Akademia Wampirów" dostałaby bardzo mocną czwórkę, w porywach minus pięć. Bardzo podobał mi się opiekuńczy stosunek Rose w stosunku do Lisy, legenda o świętym Władimirze i nieco inny pomysł na wampiry. Dampiry, o których wcześniej tylko słyszałam, zdecydowanie zyskały w moich oczach po tej lekturze a ich "stworzenie" urozmaiciło fabułę. Książkę polecam, i owszem, bo warto poznać rodzaj wampirów stworzonych przez Richelle Mead, jednak nie obiecuję cudów.