14 sierpnia 2011

"Strażnicy Veridianu. Straż" Marianne Curley


Ethan miał zaledwie cztery lata, kiedy została zamordowana jego starsza siostra, Sera. Teraz, dwanaście lat później, Ethan prowadzi podwójne życie. Z jednej strony jest zwyczajnym uczniem liceum w australijskim mieście Angel Falls. Z drugiej – niezwykle utalentowanym agentem organizacji nazywanej Strażą – strażnikiem czasu, którego misją jest chronienie historii. Nie wolno dopuścić, aby samolubna, nieobliczalna potęga zmieniła bieg przeszłych wydarzeń, aby w przyszłości ugruntować swoją władzę. Tymczasem jednak Ethana spotyka zaszczyt, połączony z wielką odpowiedzialnością: zadanie wyszkolenia nowej Strażniczki. Gdyby jeszcze nie była młodszą siostrą jego byłego najlepszego przyjaciela…
Isabel prawie już zapomniała o chłopaku, w którym podkochiwała się jako dziecko. Nie widziała go od czasów, kiedy pokłócił się z jej bratem. Oczywiście o dziewczynę, piękną Rochelle, która wybrała Matta zamiast Ethana! Ale to nie ma znaczenia – Ethan i tak nie zauważa istnienia Isabel… Aż do dnia, kiedy przypadkowe zdarzenie postawiło jej świat na głowie. Czy to początki choroby psychicznej, czy też naprawdę ma jakieś dziwne moce? I co ma znaczyć to, że Ethan nagle szuka jej towarzystwa?



   Zdziwiona wieloma akcjami mającymi na celu ochronę książki „Strażnicy Veridianu. Straż” przed zapomnieniem postanowiłam zrozumieć jej fenomen. W końcu temat, który porusza autorka wydaje się niezbyt skomplikowany. Grupa ludzi, starających się zapobiegać zmianom w przeszłości prowadzącym, do katastrof w teraźniejszości to Straż. Po drugiej stronie moralnej barykady stoi Zakon zamierzający przejąć panowanie nad faktami historycznymi i wprowadzić na świat ogromne zło. Nie na darmo swoją przywódczynię zwą Boginią Chaosu.
   Jednak akcja w tej książce nie jest tak schematyczna i prosta na jaką wygląda z boku. Oprócz walki o przeszłość wspomnianych zrzeszeń jest też miejsce na potyczki poszczególnych bohaterów. I to one nadają powieści charakteru i smaku. W końcu, jak często w szkole mówimy o czymś ogólnie a zapamiętujemy dopiero poprzez indywidualne przykłady? Owe osobiste porachunki sprawiają, że czytelnik nie jest w stanie postrzegać postaci tylko w białym lub czarnym kolorze, dobra i zła. 
   Wielopokoleniowe konflikty, chowane urazy, tajemnice zabierane do grobu, życie z traumą utraty kogoś bliskiego – czynniki prowadzące do trudnego dzieciństwa Ethana i Isabel, dwójki głównych bohaterów, prowadzących naprzemiennie narrację. Do tego szczypta magii i odkrywanie prastarego Proroctwa przez tę dwójkę… – wszystko to łączy się w niezwykle interesującą i spójną całość, a bohaterowie i ich problemy zostają na długo w pamięci. 
   Jednak nie tylko zawirowania w życiu Ethana i Isabel, dwójki strażników Veridianu warte są uznania. Najwspanialszą częścią tej powieści jest jej subtelna romantyczność. Dawno już żadna historia miłosna nie zrobiła na mnie takiego mocnego wrażenia jak ta wymyślona przez Marianne Curley. Dla tej autorki miłość to nie grom z jasnego nieba, burza hormonów i szybka konsumpcja związku – na szczęście. Ważniejszą rolę od emocji grają słowa i czyny, prawdziwe poświęcenie, oddanie i wierność. Uczucia bohaterów są dla czytelnika pewną tajemnicą, nie są wyraźnie określone – tak jak w życiu – a finał wydaje mi się zaskakujący ale i najpiękniejszy z możliwych. Zdecydowanie warto już tylko dla tego wątku dać książce szansę. 
   Powieść ta nie broni się okładką – adekwatną jednak niedopasowaną do marketingowych wymogów i do charakteru Isabel (której to wizerunek wydaje mi się widnieć na zdjęciu) aczkolwiek: nie ocenia się książki po okładce. Natomiast po lekkości pióra już prędzej – i tu muszę przyznać, że chociaż książka ma ponad 400 stron mogłabym przeczytać ją jednym tchem i nawet tego nie zauważyć. Wartka akcja rzadko przeplatana jest momentami wymagającymi refleksji. 
   Podsumowując, jestem oczarowana historią „strażników przeszłości” Marianne Curley i z niecierpliwością wyczekiwać będę na jej dalszy ciąg w tomie „Mrok”.