14 kwietnia 2012

"Gladiole" Marta Gruszczyńska

Osiemnastoletnia Bernadette mieszka w Uppsali. Od pewnego czasu jej domem stał się szpital – zdiagnozowano u niej nowotwór. Teraz dziewczyna na oddziale onkologicznym czeka na operację. Choroba Bernadette przemienia bliskich jej ludzi, sprawia, że muszą zmierzyć się z samymi sobą, pokonać lęki i słabości. Wyzwala pokłady troski, wrażliwości i pomysłowości, których nie podejrzewaliby wcześniej u siebie. Przyjaciele muszą na nowo zbudować relacje, odnaleźć w sobie cząstkę Bernadette, jej otwartość i dobroć. A i ona sama nie może poddać się rezygnacji. Powierzając narrację coraz to innemu bohaterowi, autorka subtelnie rysuje portrety psychologiczne całej grupy ludzi, którzy trwają, w jakimś sensie niezmienni, wciąż ci sami, a jednak stają się sobą na nowo.
 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję redakcji portalu zKsiążkami.pl

   Kiedy brałam do ręki książkę Marty Gruszczyńskiej zachwycałam się jej okładką, zastanawiałam się co też mi pokaże jej niewielka treść i zazdrościłam autorce takiego debiutu. Gdybym miała wydawać własną powieść graficznie niewiele by się pewnie różniła. Ale książka to nie tylko okładka, a nawet: przede wszystkim nie okładka.
    Akcja powieści rozpoczyna się gdy główne bohaterki Anja, Lyce i Bernadette mieszkające w Uppsali – uczą się do egzaminów na studia. Wydawać by się mogło – mają całe życie przed sobą. Jednak jedna z nich, Bernadette, jest chora na raka wątroby i od miesięcy nie wychodzi ze szpitala. Pozostałe odwiedzają ją i próbują przekonać, że to jeszcze nie koniec, że leczenie jej pomoże, że nie może się załamywać – niestety Bernadette nie słucha ich. Z każdym dniem jest gorzej a do tego dochodzi złość.
   Pewnego dnia w szpitalu pojawia się dziewczynka, z którą od teraz Bernadette ma dzielić pokój. Mała jest urozmaiceniem dla tej powieści, poprzez swój charakter i to, jak oddziałuje na bohaterkę. Poznawanie życia innych ludzi często jest dla nas największą szkołą życia. I w tym przypadku za maską nieznośnego dziecka kryje się drugie dno. Bernadette poznaje zatem współlokatorkę dzień po dniu, zaprzyjaźniając się z nią i jej wolontariuszką, kolorową i szaloną Dagmar.
   W tle życie dziewczyn biegnie niby jak zwykle, ale choroba przyjaciółki odciska na nich swoje piętno. Lyce i Anja martwią się o leczenie Bernadette, o to, że w tych chwilach jest sama, a przecież w jej życiu był już ktoś ważny. Tylko odszedł bez słowa i przestał się Bernadette interesować. Nie wie nawet, że jest chora a przecież tak wiele dla siebie znaczyli. W związek tej dwójki wkraczają więc osoby trzecie, nie bardzo rozumiem, po co?
   Książka Marty Gruszczyńskiej jest dość nietypowa. Pojawiają się w niej postaci, które wydają się doklejone do harmonijnej całości. Wiem, że źle to brzmi, ale dotąd po prostu nie rozumiem motywacji ich działań. Sama fabuła nie jest zła, i choć czasami miałam dość to jednak czysta ciekawość nie pozwalała mi książki odłożyć. I może dobrze. Dość szybko dobrnęłam do samego końca i niechętnie pożegnałam się z bohaterami.
   Nie potrafię określić moich odczuć co do tej książki. Z jednej strony podobała mi się i wciągnęła mnie. Była napisana dość lekkim piórem. Z drugiej zaś strony zachowanie niektórych bohaterów wydawało mi się nierzeczywiste, a ja lubię logikę i jasne intencje. Polecam ją, bo warta była wydruku. Poruszyła mnie i otworzyła oczy na pewne sprawy. Jednak niczego nie obiecuję, ta książka ma swój klimat.

4 komentarze:

  1. NO! Wreszcie jakaś recenzja :D Zdecydowanie za mało czasu nam poświęcasz Martusiu kujonie :D
    Co do książki to może kiedyś ją przeczytam, teraz ledwo wyrabiam się z tymi, które przeczytać MUSZĘ :P
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No! A jeszcze niedługo muszę zmontować coś o książce "Mimo wszystko" :P Żaden ze mnie kujon, tylko studia za ciężkie na mój mały móżdżek. No i przez dużą część marca, aż do świąt, nie miałam laptopa. Zważ na to, kochana :)
      Ale czytam! "Zemsta najlepiej smakuje na zimno" oraz "Nie opuszczaj mnie" :)

      Usuń
  2. Rzeczywiście ładna okładka, taka akwarelowa... Tytuł ładny też, ale ja mam takie "skrzywienie", że nie lubię jak polski autor wymyśla zagraniczne imiona, nazwiska bohaterów i akcję osadza za granicą. Doprawdy, czy to nie mogła być Bernardetta, Ania, Dagmara...a dziać się to nie mogło w Warszawie czy innym mieście...
    Ale cóż- taka była wola autorki, a moja jest taka, że nie przeczytam.
    Pozdrawiam i życzę powodzenia na studiach!

    OdpowiedzUsuń
  3. Brzmi bardzo ciekawie. Szkoda, że książce co nieco brakuje, ale i tak chcę przeczytać

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz i poświęcony mi czas :)