5 lipca 2012

"Skrzydła nad Delft" Aubrey Flegg



Holenderskie miasteczko Delft, połowa XVII wieku. Louise Eeden jest córką uznanego projektanta porcelany i doskonale wie, czego oczekuje się od niej ze względu na interesy rodzinne. Kiedy więc ojciec zleca słynnemu artyście, Jacobowi Haitinkowi, wykonanie jej portretu, przystaje na to, choć niechętnie, podobnie jak godzi się z myślą, że dla dobra prowadzonej przez ojca firmy ma wkrótce poślubić Reyniera de Vriesa, syna największego producenta ceramiki w Delft.

Sytuacja komplikuje się jednak, gdy w pracowni malarskiej dziewczyna poznaje Pietera, młodego pomocnika mistrza Haitinka, i zakochuje się w nim. Ta niemożliwa miłość wydaje się z góry skazana na niepowodzenie, nie tylko ze względu na dzielące młodych różnice majątkowe, lecz również kwestie wiary: ona jest pobożną protestantką, on – katolikiem. Jest jeszcze zazdrosny Reynier, któremu trudno będzie pogodzić się z odmową ze strony Louise…

Książka Aubrey’a Flegga wprowadza w niezwykły świat XVII-wiecznej Holandii – świat sztuki, malarstwa i wojen religijnych, podobny do tego, jaki odnaleźć można w książce Dziewczyna z Perłą. Przy czym tylko pozornie jest to rzeczywistość odległa – wszak z namiętnościami, z jakimi zmagali się ówcześnie żyjący ludzie, także dzisiaj musi się zmierzyć niejeden z nas… 


   "Skrzydła nad Delft" to pierwsza książka autora wydana w Polsce i zarazem pierwsza część trylogii o losach Louise i jej portretu. Co ciekawe, ten irlandzki bestseller, nie rozgrywa się na zielonej wyspie ale w Holandii. W Holandii, gdzie chrześcijanie muszą ukrywać się przed protestantami, astronomia jest nauką raczkującą a Baruch Spinoza (niderlandzki filozof) jest prostym szlifierzem soczewek.
   W tych to czasach żyje Louise Eeden, córka znanego wytwórcy porcelany, spadkobierczyni ogromnego majątku, który może być jeszcze większy jeżeli poślubi Reyniera de Vriesa - syna konkurencyjnego ceramika. Oczywiście nie cieszy ją ten ożenek a na horyzoncie pojawi się ktoś ciekawszy. Schemat dość znany. Co ciekawe, bohaterka błyszczy wiedzą dotyczącą astronomii. Nie mamy tu do czynienia z pustym romansem bogatej panny i niżej urodzonego przystojnego parobka opartym na regule "pierwszego wejrzenia". No właśnie, bo w sumie wszystko krąży wokół miłości, ale spokojnie! Spodoba Wam się :)
   Osią całej powieści jest portret Louise tworzony na zamówienie jej ojca przez mistrza Haitinka. Dziewczyna nie chce wyglądać na swoim obrazie jak inne bogate panny i wybiera człowieka, który potrafi uchwycić życie na obrazie - duszę w oczach i serce na dłoni. Dlatego też powieść naszpikowana jest ciekawostkami z malarstwa i prawdopodobnie zawiera cały opis tworzenia obrazu w dawnych czasach, gdy farby nie były tak dostępne i opierano się głównie na barwach podstawowych (w sensie - tworzenie barw pochodnych z podstawowych, mieszanie kolorów, ścieranie kamieni na kolorowe proszki). W sumie cała powieść powstała jakby z błękitu lapis lazuli. 
   Wiem, że jestem prawdopodobnie ostatnią osobą piszącą o tej książce i wszystko już zostało powiedziane ale nie odbiera mi to chęci do podzielenia się z Wami wrażeniami z tej lektury. To nie jest recenzja - ważniejsi ode mnie blogerzy stwierdzili, że mało kto wie, co to jest recenzja, dlatego też to jest tylko moja osobista opinia. I brzmi ona w skrócie tak: nie mogę się doczekać następnej części. Pokochałam bohaterów stworzonych przez Flegga.
   Dlaczego? Co takiego napisał Flegg, że uśmiechałam się do książki, czytając ją urywkami w tramwaju? Otóż przewrotnie nadał im cechy, które w ludziach uwielbiam: inteligencję, poczucie humoru, niedoskonałą aparycję. Louise nie jest piękna, a mimo to ma w sobie to coś, czym zjednuje sobie sympatię ludzi. Dobrze orientuje się w nowoczesnych poglądach na ruchy planet, razem z ojcem tworzy teleskop, ma pasję. I ma marzenie jak każda dziewczyna, być z kimś kto oprócz wyglądu ma też piękne serce i umysł. 
   On... tego chłopca musicie poznać sami :) Autor sam pewnie uśmiechał się podczas pisania tej historii, i choć czasami irytowałam się, bo Louise momentami zachowywała się niepoważnie, dziwnie (autor miał trochę problemów z postaciami kobiecymi) to i tak ciepło, które bije od postaci, maskuje wszelkie niedoskonałości. Naprawdę dobrze wspominam pracownię mistrza Haitink. I styl jakim została opisana, bo książkę czyta się aż za szybko. Słowem: udany debiut Flegga w Polsce.
   Mam nadzieję, że mi zaufacie i polecicie tę powieść znajomym zajmującym się sztuką, malowaniem przede wszystkim a także, że sami kiedyś dacie jej szansę w natłoku całej tej świetnej literatury, którą się teraz wydaje. Piękne ilustracje w środku są dodatkowym bodźcem, by komuś znaczącego tę powieść podarować :)


Pozdrawiam i dziękuję za tak piękne wakacyjne przywitanie! 
Oby pogoda nam sprzyjała a książki były zawsze pod ręką :)