Siedemnastoletnia Anna spędza wakacje w Wenecji. Podczas jednego ze spacerów jej uwagę przykuwa czerwona gondola. Dziwne. Czyż w Wenecji wszystkie gondole nie są czarne? Gdy niedługo potem Anna wraz z rodzicami ogląda paradę historycznych łodzi, zostaje wepchnięta do wody – a na pokład czerwonej gondoli wciąga ją niewiarygodnie przystojny młody mężczyzna. Zanim dziewczyna zejdzie z powrotem na pomost, powietrze nagle zacznie drżeć i świat rozpłynie się Annie przed oczami.
Jak dobrze wiecie - choćby z ostatniej notki - jestem ogromną fanką Kersitn Gier. Więc gdy przeczytałam w podziękowaniach na końcu książki "Kasa, forsa, szmal" nazwisko Evy Völler, nie przeszłam obok tego faktu obojętnie. Z jeszcze większą chęcią rzuciłam się na "Magiczną gondolę" i... odpłynęłam.
Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Dokładnie rok 2009. Anna, siedemnastolatka fatalnie radząca sobie w szkole, powtarzająca jedenastą klasę, przyjeżdża z rodzicami (wybitnymi naukowcami) do Wenecji, gdzie wspomniana dwójka pracuje. Idealne wakacje, można by rzec, ale Anna trochę się nudzi a do tego wpada w oko pulchnemu Matthiasowi - miłującemu stomatologię nudziarzowi, choć całkiem sympatycznemu. Wiadomo: rzadko kiedy "porządny, sympatyczny i miły" idzie w parze z "ciekawy i zabawny".
I tak powoli przechodzimy do meritum - rodzina Anny i Matthiasa wybiera się nad kanał gdzie odbywa się wenecka, coroczna parada gondoli. Wszystkie gondole z Wenecji są czarne, jednak na wodzie pojawia się też jedna czerwona. A poprzez zbieg okoliczności Anna trafia do tej czerwonej... i przenosi się do Wenecji w roku 1499. Pięćset dziesięć lat wstecz. Całkiem naga, zdezorientowana, lecz na szczęście spodziewana w tamtych czasach. Bowiem podróżnik w czasie - Sebastiano - nie po raz pierwszy zabiera do przeszłości pasażerów na gapę.
Dlaczego o tej książce będę pisać tylko dobre rzeczy? Bo odciągała mnie od wszelakich konstruktywnych zajęć typu odrabianie zadań, pisanie sprawozdań, przeglądanie internetu i po prostu nie pozwalała się nudzić. Nie jeden raz spoglądałam na nią tęsknym wzrokiem i po chwili ulegałam jej urokowi. Nie jeden też raz uśmiechałam się czytając ją, a przez Sebastiana dostawałam palpitacji serca. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że jest to idealna alternatywa dla myślących z nostalgią o czasach spędzonych z Trylogią Czasu w roli głównej. W końcu coś co może dorównać poziomem tamtym doznaniom, choć nie będzie aż tak romantycznie i aż tak śmiesznie. Voller bowiem uderza w poważniejsze tony, a ograniczenia co do podróżowania w czasie są większe. Co oczywiście jest też z perspektywy czytelnika ciekawsze. I chociaż początek książki jest trochę toporny to już po chwili tego nie zauważamy i dajemy się ponieść lekkiemu stylowi Voller, z niecierpliwością przewracając kolejne kartki.
Co również mnie urzekło i sprawiło, że zakochałam się w tej powieści to objętość książki i mnogość przygód. A także główna bohaterka, która nie dość, że ma poczucie humoru to jeszcze jest odważna i zdeterminowana. Czyli mimozom mówimy nie. Na większą uwagę zasługuje też Klaryssa, przyjaciółka Anny, która kłamie jak z nut a mimo to wzbudza współczucie. No i Matylda, szalona i kochana gospodyni domu, w którym obie dziewczyny mieszkają w 1499 roku. Nie da się jej nie lubić.
Podsumowując: wiem, że to setna recenzja tej książki i kolejna pozytywna ale naprawdę "Magiczna gondola" na te pozytywy zasługuje :) Może i jest podobna do Trylogii Gier ale mi to nie przeszkadzało, bo każda z tych powieści ma inne atuty, inne prawa podróżowania, odmienne typy głównych bohaterów i... uwielbiam podróże w czasie. No i przystojnych podróżników w czasie też lubię, przyznam się szczerze. Freakom takim jak ja zdecydowanie polecam!