30 września 2013

"Zdobywam zamek" Dodie Smith


Zdobywam zamek – jedno z najbardziej zachwycających zjawisk w literaturze angielskiej można by żartobliwie nazwać blogiem nastolatki z epoki przedkomputerowej. Jest to historia siedemnastoletniej Cassandry, która mieszka z rodziną w okazałym zamku, w bardzo niedystyngowanej biedzie. Doskonaląc swój talent literacki, przez sześć burzliwych miesięcy zapełnia pamiętnik zabawnymi, przejmującymi i wzruszającymi wpisami, które układają się w kronikę życia jej ekscentrycznej rodziny.
Debiutancka powieść Dodie Smith jest dziś równie błyskotliwa i dowcipna jak wtedy, kiedy opublikowano ją po raz pierwszy.


   Opisywanie wrażeń z lektury wcale nie jest takie proste jak się laikom zdaje. Nie wystarczy bowiem wklepać w klawiaturę wszystko co nam w duszy gra, ponieważ:
a) różne rzeczy chodzą ludziom po głowie,
b) streszczenie lektury w cenie jest tylko na sprawdzianie z polskiego,
c) czasami nadmiar pochwał może zaszkodzić.
   I ja właśnie skupię się na tym ostatnim punkcie. Dlaczego? Bo po tytułową powieść sięgnęłam właśnie przez pochwały innych blogerów. I jak zwykle oczekiwałam cudów, a czytając po prostu nie mogłam ich dojrzeć, bo stare porzekadło głosi, że jak się czegoś szuka to na pewno się tego nie znajdzie. I u mnie właśnie tak było – więc po lekturze przyjrzałam jej się z dalszej perspektywy. Podziałało.
   Główna bohaterka i jednocześnie narratorka, pisząca tę powieść w formie pamiętnika, to Cassandra – córka osławionego jedną i jedyną powieścią pana Mortmaina, pasierbica Topaz – niewiele od niej starszej modelki malarzy, młodsza siostra Rose – marzącej o rychłym i zadowalającym finansowo zamążpójściu, oraz starsza siostra Thomasa – sprytnego i bardzo dowcipnego ucznia szkoły podstawowej. 
   Mimo iż akcja dzieje się w dwudziestym wieku, życie kobiet niewiele różni się od tego opisywanego w książkach Austen. Kobieta mieszkająca na wsi może liczyć tylko i wyłącznie na rodzinę a następnie na bogatego męża. W przeciwnym wypadku w domu najbardziej szanowanej rodziny może zagościć bieda i głód. I tak się dzieje, gdy po śmierci matki rodzeństwa Mortmain, ojciec popada w stan swoistego letargu i przestaje robić to co wychodzi mu najlepiej – przestaje pisać. Wprawdzie nie pisze już od dłuższego czasu, ale o tym doczytacie w książce. Rezultat jest taki, że rodzina popada w bankructwo i wszędzie ma długi a dzieci dobrze wiedzą co to znaczy głód.
   Ale pewnego dnia, do zamku, który Mortmainowie wynajmują (i od miesięcy nie opłacają), przyjeżdżają bracia Neil i Simon – dziedziczący posiadłość Scoatney oraz zamek. Młodzi, bogaci, mieszkający od urodzenia w Ameryce imponują dziewczętom. Porównanie z „Dumą i uprzedzeniem” wydaje się nieuniknione. Dwie siostry, dwaj bracia. Rose jest pięknością na wydaniu, Simon się w niej zakochuje, Neil jest temu związkowi przeciwny. Historia wydaje się znajoma? Spokojnie, na szczęście zakończenie jest całkiem inne. 
   Powieść Dodie Smith jest wielowątkowa, ale dominuje tutaj problem niewłaściwego lokowania uczuć, rozważań nad moralnością zdobywania pieniędzy w różny sposób i zmuszenia głowy rodziny do napisania kolejnej książki. Cassandra ma dużo problemów od czasu pojawienia się bogatych braci w Scoatney. Ale ma też zawsze co jeść, dzięki szczodrości nowoprzybyłych. Coś za coś.
   Na początku, mimo przyjemnego stylu, czytając buntowałam się przeciwko bohaterom, głównie przeciw Cassandrze. Rose była interesowna, ale jej cechy wydawały się spójne, po prostu taka była. Ojciec był dziwny i nikt nie potrafił tego zmienić. W ogóle nie myślał o rodzinie, jednak również i rodzina nie wiedziała jak sobie z nim radzić i odsuwała od siebie jego problem. Reszta bohaterów przypadła mi do gustu – byli ciekawi, wyraziści, zwracali na siebie uwagę. Nie podobała mi się jedynie Cassandra (nie zawsze!). Jej narracja bywała „rozmyślnie naiwna”, raz była całkowicie oddana rodzinie i bała się kogokolwiek urazić, po chwili nie liczył się dla niej nikt. Może jednak tylko ja to tak odebrałam. 
   To teraz o zaletach. Historia jest, mimo licznych porównań, nieszablonowa a bohaterowie zaskakują. Nic nie jest oczywiste i wielu rzeczy dowiadujemy się dopiero na ostatnich stronach. Autorka wiele razy sprawdza cierpliwość czytelnika ale warto jest dotrwać do końca – słodko-gorzkie zakończenie to coś co Marta lubi najbardziej. Taki melancholijny i trudny z niej typ. 
   Dlatego, powiadam, warto. Sięgnijcie po tę powieść przez wzgląd na sympatię do Jane Austen, sióstr Bronte i Lucy Maud Montgomery. Nie oczekujcie – po prostu dajcie się ponieść. Piękny jest i całokształt i szczegóły, a Thomasowi nie można po prostu odmówić. Powieści ku pokrzepieniu serc się nie odmawia :)

3 komentarze:

  1. Bardzo interesująca recenzja.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niekoniecznie czuję się zafascynowana opisem powieści, ale że mam sentyment do Jane Austen i Lucy Maud Montgomery, to raczej dam się uwieść tej historii :-)

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz i poświęcony mi czas :)