2 października 2014

"Ostatnia spowiedź. Tom I" Nina Reichter

Bradin Rothfeld jest dziewiętnastoletnim rockmanem. Kobiety w całej Europie wzdychają do jego brązowych oczu i cudownej, niemal dziewczęcej urody. Wracając z trasy koncertowej Brade spóźnia się na przesiadkę i spędza noc na opustoszałym lotnisku. Jeszcze nie wie, że będzie to najdziwniejsza noc w jego życiu. Spotyka wtedy Ally Hanningan. Tajemniczą Amerykankę, która go nie rozpoznaje. Spędzają ze sobą kilka magicznych, niezapomnianych godzin. A później wspaniała noc się kończy. I oboje już wiedzą, że nie spotkają się więcej. Nigdy więcej. Bo zbyt mocno czują, co rodzi się między nimi.


Z racji, że mam za sobą kilka opowiadań fan-fiction, moja ciekawość tej książki była ogromna. Po pierwsze: temat, czyli wokalista-gwiazdor. Po drugie: pozytywne recenzje. Po trzecie: kompletne zawładnięcie blogosferą.
Bo wiecie, że ciężko znaleźć książkę, która będzie ciekawa na pierwszy rzut oka (nie ma tak wiele powieści o życiu muzyków czy w ogóle gwiazd - a przynajmniej ja na nie rzadko trafiam), zbierze prawie same pozytywne recenzje i przy okazji zaleje internet. Oczywiście zdarza się, że co po niektóre wydawnictwa wysyłają książki na potęgę, ale odzew jest różny. "Ostatnia spowiedź" zaś kojarzyła mi się z samymi superlatywami. A jak jest teraz?
Przede wszystkim, nie żałuję. Nina Reichter niewątpliwie ma talent i niezły warsztat. To, jak opisuje, jak kreuje, jak przeprowadza czytelnika przez kolejne wydarzenia jest po prostu piękne. Marzę, by kiedyś tak dobrze pisać. Tak konstruować zdania, używać takich zwrotów, żeby wszystko było na swoim miejscu tak jak jest u niej. Chciałabym też wierzyć w taką miłość, ale to już temat na następny akapit.
Miłość. Każdy rozumie ją inaczej i czego innego wymaga. Dla głównej bohaterki, to ten chłopak delikatnej, wręcz dziewczęcej urody jest odzwierciedleniem ideału. Ten romantyk, który rozumie ją prawie jak najlepsza przyjaciółka. Mój typ jest zdecydowanie inny, dlatego przez dłuższą chwilę patrzyłam na tę dwójkę z boku i czułam się jak intruz.
Nie wzdychałam do Bradina, może trochę do jego brata, ale muszę przyznać, że kreacje bohaterów są obłędne. Trochę to przypomina wprawdzie "Pamiętniki wampirów", może nawet bardzo... Nieważne! Tak naprawdę problemem jest Ally. Bo zawsze jest jakiś problem. Dziewczyna została w przeszłości zraniona, dlatego ucieka od prawdziwej miłości i odcina się od wszelkich uczuć, które mogłyby ją osłabić i uśpić jej czujność w przyszłości. Do tego nie potrafi się uniezależnić od rodziców, ale czy to znowu takie łatwe? Szczerze. Tylko w teorii, więc w tym przypadku plus dla autorki. Po przemyśleniu sprawy, jestem w stanie zrozumieć decyzje podejmowane przez bohaterów. Nie wszystkie, ale większość. I rozumiem dzięki temu fenomen tej książki. Naprawdę można odnaleźć samego siebie w tych rozterkach, problemach, które nie są znowu takie sztuczne, choć mocno podkoloryzowane.
Mimo wszystko, przy całym zrozumieniu, pochwałach i zarwaniu nocki dla tej książki, nie potrafię powiedzieć, że jestem z niej tak po prostu zadowolona, że się w niej zakochałam i będę ją mile wspominać. Nie. Bardziej pasuje mi porównanie do alkoholu, dzięki któremu kontury są mniej wyraźne, kanty mniej ostre, uczucia głębsze a śmiech bardziej szczery ale... kiedy już wytrzeźwiejemy, pozostaje niesmak. Mimo najpiękniejszego wieczoru, przebudzenie zawsze jest do dupy. Czyli: książkę czytało się cudownie, wciągała jak najlepsza telenowela, jednak - no właśnie - to była telenowela. Kończy się w połowie zdania i czytelnik woła o kontynuację jak morfinista o kolejną dawkę. Co prawda, to fakt. Ale mimo wszystko dobrze wiem, że autorka wygrała ze mną tę walkę nieczysto. Jej talent przyćmił fabułę, której normalnie bym nie zniosła - bo nie jestem aż taką romantyczką, a i emo nigdy nie byłam.
Dlatego, podsumowując, autorce należy się uznanie. Przeczytam prawdopodobnie drugą część (już utknęłam w połowie!), a może i trzecią. Jednak gdzieś z tyłu głowy zawsze będę mieć tego zgryźliwego tetryka, który przy każdej scenie miłosnej będzie głęboko znużony wzdychał. Mam nadzieję, że Was totalnie nie zniechęciłam - nie o to mi chodziło. Zaznaczam tylko, na co trzeba być przygotowanym, gdy jest się takim złym człowiekiem jak ja. Bo książkę generalnie polecam. Warto ją poznać, w taki jesienny, zimny wieczór, kiedy potrzebujemy przytulenia przez przystojnego, wrażliwego bohatera książkowego. Bradin to książę na białym rumaku.

7 komentarzy:

  1. Ja bardzo przyjemnie spędziłam czas w jej towarzystwie, ale najbardziej w pamięci utkwiły mi namacalne emocje towarzyszące bohaterom

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, emocje były nie do porównania z żadną inną książką.

      Usuń
  2. Od dawna planuję przeczytać "Ostatnią spowiedź", ale jakoś nigdy nie było mi z nią po drodze.
    Wychodzi w październiku bodajże trzecia część, więc może wtedy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to idealnie, będziesz mogła za jednym zamachem przeczytać całą trylogię :)

      Usuń
  3. ,,Bradin to książę na białym rumaku" - coś w tym jest, ale kurczę, musiałam parsknąć śmiechem xD Pamiętam, że wkurzyło zakończenie tej części, ale po ,,The Coincidence of Callie and Kayden" moja złość na ,,Ostatnią spowiedź" zmalała. Po Callie i Kaydenie po prostu ryczałam przez dobre piętnaście minut. Ale wracając do tematu to nie wiem, co Nina mi zrobiła, z reguły takie książki mi się nie podobają, a jednak ta mnie wciągnęła. Chociaż i tak Bradin jest dla mnie jakiś taki za delikatny, już prędzej przemówiłby do mnie taki jakiś badass jak Jet Keller (też wokalista, a co!) :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No! Co to za zakończenie, jak potem trzeba czekać i czekać na kolejny tom...
      Właśnie też się zastanawiam, bo generalnie rzecz biorąc wątek miłosny był do kitu (na pierwszy rzut oka) ale (nie)stety, talent.
      Jet Keller - kolejny bohater, którego muszę poznać ^^

      Usuń
    2. Mówię Ci, to pewnie jakiś taki pieron, co bierze z zaskoczenia i działa incognito xD Z Bradinem to mam wręcz taki love/hate, bo z jednej strony potrafi mnie tak deczko wkurzać, a z drugiej strony jest tak uroczy, że mam ochotę go wyściskać :P Bo czy to nie jest facet idealny? xD
      Wątek miłosny jest wręcz banalny i tak szczerze, to bez jakichś większych wybuchów. Chociaż stanu pod tytułem "what the f*ck?!" i chęci wyrzucenia przez okno doświadczyłam pod koniec pierwszego tomu, to po jakimś czasie od przeczytania i nieokreśloną ilość książek później, kiedy to kilka z nich serio doprowadziło mnie na skraj załamania, bo taki rollercoaster był, to ten efekt ,,OS" trochę zmalał.
      Jet jest cudowny ^^ Tak, bywa dupkiem. Tak, bywa wkurzający. Ale potrafi być też słodki i uroczy. I ogólnie to mam słabość do chłopaków z książek Jay (to przez te tatuaże, ja to wiem xD). Właśnie, to mi przypomniało, że powinnam nadrobić zaległości z tą serią... :P Do emerytury tego wszystkiego nie wyczytam, eh...

      Usuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz i poświęcony mi czas :)