20 grudnia 2014

# o uciekającym autokarze do Paryża

Dawno, dawno temu, gdy nikt nie mówił jeszcze o tanich lotach (a przynajmniej zbyt głośno), w pewnej maleńkiej wsi na końcu pętli bieszczadzkiej dwie panny na wydaniu szykowały się do podróży swojego życia. Podróży do odległego, tajemniczego miasta miłości. Do Paryża.
Już w samym tym słowie kryje się magia.
Rzecz działa się latem, sześć lat wstecz, gdy Francja przewodziła w Unii Europejskiej. Piękne to były czasy, bo młodsza z panien zaczynała dopiero liceum, zaś starsza zaznała już radości studiowania. Obie, pełne nadziei i marzeń, czuły, że jest to podróż ich życia. 
W dniu wyjazdu pogoda była idealna. Pierwsze dni lipca wyjątkowo nie dawały się we znaki deszczem a słońce opalało skórę szybko i równo. W domu panowała nie do końca spokojna, ale zdecydowanie radosna krzątanina. Ranek nie sprzyjał gibkości ruchów i wszystko to rozgrywało się w zwolnionym tempie. Panny przemieszczały się między pokojami, wymieniając nerwowe uwagi i dopinając pełne po brzegi torby - wszak odwiedziny u ciotki Paryżanki miały trwać dwa tygodnie. Przynajmniej dla młodszej z sióstr, dla której były to tylko wakacje. Starsza miała już w planach niewielki zarobek. 
Była godzina dziesiąta trzydzieści, gdy wciąż jeszcze ubrane w nieatrakcyjne piżamy, zostały zawołane przez rodzicielkę. Razem z głową rodu, ojcem, miały zasiąść do stołu i zjeść przyzwoite śniadanie. Matka przygotowała omlet. Ulubione danie obu panien.
Humory wszystkim dopisywały i przy stole toczyły się cały czas ożywione rozmowy. Jednak rozważania na temat przyszłej przygody i szybkie ubywanie jajek na talerzach przerwał niby to zwyczajny dźwięk dzwoniącego telefonu. Mógł dzwonić każdy, więc nikt specjalnie się nie przejął i gdy starsza z sióstr odebrała telefon od kolegi, nikt nie podejrzewał najgorszego.
A pytanie, przez które dziewczyna, przerażona, otworzyła szeroko oczy, brzmiało:
- Dlaczego was tu jeszcze nie ma? Zaraz odjeżdżamy!
Matka, zawiadomiona o sytuacji, pobiegła pędem sprawdzić bilety. Ojciec rzucił się do samochodu a córki do pokojów by zmienić odzienie. Przecież wyjazd miał być o trzynastej - głowiła się kobieta, sięgając w czeluści torebki. Była tego pewna. Tak powiedziała pani w kasie...
A jednak. Jedenasta. O trzynastej, owszem, powrót z Paryża.
Sytuacja była patowa.
Bilety kosztowały... dużo. Była godzina jedenasta. Z wielkiego miasta Sanoka odjeżdżał autokar. Z małej wsi w Bieszczadach odjeżdżał passat. Szybki i czerwony, ale cóż z tego, gdy miał do nadrobienia godzinę drogi. A w czasie tej godziny dochodziła do niej druga... Mimo wszystkich zalet passata, nie rozwijał on prędkości świata. Przykre, ale prawdziwe.
Ojciec był wściekły. Narzekał na iloraz inteligencji, nazywał rzeczy po imieniu, unikał tylko odniesień do koloru włosów. Był w końcu winny w tym przypadku - za jego sprawą córki można było bez kozery nazywać białogłowami. 
Passat pędził jak jeszcze nigdy wcześniej, wchodząc w zakręty lepiej niż formuła jeden. Aczkolwiek czas działał wciąż na jego niekorzyść. Po serii nerwowych telefonów i błagań kierowanych do kierowcy autokaru (obkupionych przy okazji wszelakimi obietnicami) nie wiadomo było, czy akcja się uda. Autokar nie mógł przecież tak po prostu stanąć czy też zwolnić. Ale nie mógł też łamać zasad kodeksu drogowego. 
Mijali wsie i miasta, mając więcej szczęścia niż rozumu. I mniej świateł po drodze niż teraz. Dlatego też grubo ponad godzinę później, dwie długości drogi dalej niż powinni, zatrzymali się na przystanku, tuż za autobusem. Kierowca patrzył na tę oddychającą ciężko zgraję z politowaniem, kręcąc głową i nie dowierzając, że tak można. Że można być tak nieogarniętym i nie zdążyć na autobus do Paryża. Miasta oddalonego ponad tysiąc kilometrów. Nikt mu się nie dziwił i panny wraz z rodzicami przyjęły to z pokorą. Tak, to był czas, w którym każdy mógł rzucić kamieniem zamiennie z pomidorem. 

Teraz, ponad sześć lat później, mogę Wam powiedzieć, że jeżeli chodzi o młodszą z panien, niewiele się zmieniła i nawet, gdy próbuje być poważna i robić wszystko jak trzeba to i tak wychodzi... różnie. Ale Paryż widziała, był piękny, lepszy niż ten z pocztówek.







 


Całus na dobranoc :)

13 komentarzy:

  1. Jakbym widziała siebie przed każdą podróżą!
    Kiedyś wywoływano mnie z megafonu na lotnisku. A przy okazji ostatniej podróży, do Brukseli, miałam jedynie 10 minut na przejście kontroli bezpieczeństwa, bo zamykali mi wejście :)

    Paryża standardowo zazdroszczę. Żałuję, że nie miałam okazji tam jeszcze zawitać, ale robię wszystko by to zmienić :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha, leżę :) Jesteś cudowna :*
    A ja jestem chyba jedyną osobą na świecie, na której Paryż nie zrobił wrażenia. Miasto jak miasto. Za to francuskie małe miasteczka i wsie są cudowne ;) Ale ja z tych co od lat o Londynie marzą, a Paryż mnie nigdy nie pociągał ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. So Marta! Dobrze, wiedzieć, że byłaś taka cudowna od zawsze i jest to u Was rodzinne :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale zawsze kończy się dobrze! :) Tylko stresów więcej :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Może oczekiwania przerosły rzeczywistość? Albo nie Twój klimat. No i Londyn to inna bajka. Ja jestem ciekawa ale nie na tyle, żeby zebrać się w sobie i na to odłożyć :D Ale może kiedyś - z tym, że wtedy będę pilnować czasu i biletu z ręki nie wypuszczać :D

    OdpowiedzUsuń
  6. To może i lepiej, że jeszcze na żadnym lotnisku mnie nie było :D Pewnie miałabym podobne przygody.


    Trzymam kciuki, żeby się udało :) Teraz jest łatwiej, bo są te tanie loty :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wielkie miasto Sanok...przepraszam, śmiać mi się chce :P No, ale w porównaniu do wioski gdzieś w Bieszczadach... Tak w ogóle to nie wiedziałam, że jesteśmy z tych samych okolic;)
    Co do samej przygody: poziom nieogarnięcia jest ogromny. Ale dobrze, że wszystko się pozytywnie skończyło i Paryż został zdobyty;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kamieniem zamiennie z pomidorem:D

    OdpowiedzUsuń
  9. Co do Sanoka, to oczywiście ironia :)
    Świat jest mały, pozdrawiam z Krościenka :)

    OdpowiedzUsuń
  10. No właśnie! Najpierw człowiek ma tyyyyyle czasu a potem zawsze spóźniony :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Tak czytam, czytam i sobie myślę: cała Marta! :D Czytałam na głos mamie i siostrze, śmiechu było tym więcej, bo i nam mogłoby się coś takiego spokojnie przydarzyć ;) A sposób w jaki to opisałaś... Majstersztyk! :D

    OdpowiedzUsuń
  12. O nie :D Teraz będą się bały puścić Cie ze mną na kolejne targi xD

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz i poświęcony mi czas :)