28 lutego 2015

# dary losu

Podejmowanie decyzji dla niezdecydowanych i tchórzliwych w czterech krokach:
1. Odwlekaj decyzję do ostatniej możliwej chwili.
2. Przybądź na miejsce w ostatniej chwili / Zadzwoń w ostatnim, stosownym momencie.
3. Zrób, co masz zrobić / Powiedz, co masz powiedzieć.
4. Niech się dzieje wola nieba.

Nigdy tego nie zrobiłaś? Huh, szalona! Podziwiam cię z całego serca.
No cóż, niestety, nie powiem: "witaj w klubie!".

Wszędzie wszyscy chcą wszystkim doradzać i uczyć innych na swoich błędach, przy okazji się do nich nie przyznając. Takie mam wrażenie. Rzuciłabym dowodem, ale nie warto, serio. Wystarczy mi takich rewelacji na tydzień, gdy post o oszczędzaniu mówił w skrócie tyle, że gdy się nie oszczędza, jest bardzo, BARDZO źle. Serio? Nie pomyślałabym. 
I nie piszę o tym dlatego, że jestem sfrustrowana bezskutecznymi poszukiwaniami życiowych prawd przydatnych dla każdego a przynajmniej dla mnie. Niestety, jestem beznadziejnym niedowiarkiem a do tego mam słabą wolę, więc wszystkie te mądrości najczęściej spływają po mnie jak po kaczce. Piszę o tym, ponieważ Gośka motywuje mnie nieustannie do pisania lajfstajlu. 
Lajfstajl, lajfstajl... Ale jak osoba, która nie jest przykładem, może dawać przykład? Ha! Wymyśliłam. Opiszę wam, jak to się robi w stylu Marty, a wy w trymiga wyciągniecie wnioski i wyjdziecie stąd mądrzejsi. Obiecuję. 

Słyszeliście kiedyś o kredycie studenckim? Jeżeli nie, oznacza to, że nieźle radzicie sobie z finansami i potraficie oszczędzać, ewentualnie nie studiowaliście. Obie sytuacje mają swoje plusy - post o tym, że studia nie są receptą na szczęście kiedy indziej. Wróćmy jednak do tego nieszczęsnego kredytu. 
Na pewnym etapie studiów uznałam, że jeżeli nie potrafię sama zarobić na swoje utrzymanie, muszę po prostu wziąć ten kredyt. Czy była to decyzja zła czy dobra? Zobaczymy, gdy nadejdzie czas spłaty, na razie jestem umiarkowanie zadowolona. Jednak jak to u mnie bywa, formalności nie mogły tak po prostu zostać załatwione.
Wróć na początek postu, poradnik, punkt pierwszy. 
Obiecuję, że nie robiłam tego celowo. Naprawdę. No może troszkę... Podświadomie? Nie wiem. Ale zdążyłam. Summa summarum, wniosek został złożony ostatnim rzutem na taśmę, a następnie zatwierdzony i przyjęty. 
Mijały miesiące, podczas których "cieszyłam się" regularnymi wpłatami na konto i przy okazji, rozleniwiałam się. Pisałam o tym, że mam pewne przeżycia jeżeli chodzi o drobne mniej lub bardziej prace zarobkowe? No cóż, o swoich marnych przygodach mogłabym napisać pewnie książkę, ale raczej się powstrzymam. Dość wiedzieć, że nie zawsze wychodziłam na plus. Zatem kredyt był jak słodki plaster miodu na me serce. Mogłam zapomnieć o drżeniu rąk przy wysyłaniu maili ze swoim CV i jeszcze większym stresie przy oczekiwaniu na wypłatę. Pierwsze dni w pracy? A weź, nawet nie wspominaj. 
Nadszedł jednak czas końca umowy. Zostałam inżynierem. Pierwszy stopień osiągnięty. "Adios kredycie!". Albo: "Hola hola! Czekaj mój drogi książę!". Stanęłam w przysłowiowym rozkroku. Nie był to rozkrok symetryczny, oj nie. Uznałam, że przedłużam. Jednak zaraz po otrzymaniu dokumentów potwierdzających wpis na stopień drugi, nie popędziłam do domu. Podjęłam się kolejnej Wesołej Pracy (swoje zrobiłam, czekam na odpowiedź, z każdym dniem mam wrażenie, że przelew nigdy nie nadejdzie...) i zostałam w Krakowie jeszcze tydzień. Wspomniałam, że nie zadzwoniłam do banku, żeby się dopytać o szczegóły i terminy? [to jest ten moment, w którym można notować błędy]. 
Dlatego, w ten poniedziałek, z totalnym burdelem w głowie (co robić? brać? nie brać?) pojawiłam się w banku na końcu świata. A banki na końcu świata mają tę specyficzną cechę, że nie istnieje w nich pojęcie "zastępstwa". Dodając dwa do dwóch - w banku owym byłam ja, nie było pani od kredytów. Kazano mi przyjść w czwartek. Pomińmy to, że pojawiłam się w piątek. Grypa żołądkowa znikąd zawsze spoko. 
Przybyłam zatem w piątek. Przed samym wejściem biłam się z myślami, czy dobrze robię. Czy powinnam dalej brać kredyt? Może wszystko się jakoś ułoży? Może znajdę pracę, którą pogodzę ze studiami? Tyle pytań, a Dobra Odpowiedź wydawała się nie istnieć. Przekroczyłam próg na miękkich nogach. Rozejrzałam się wkoło w poszukiwaniu znajomej twarzy.
Nie znalazłam jej. Pani od kredytów przedłużyła chorobowe. 

Wiesz już, jak kończy się ta historia? Ja chyba też. I może nie jest to szczęśliwe zakończenie, ale decyzja została podjęta. Taki tam dar od losu.

10 komentarzy:

  1. Myślę, że Wszechświat się wypowiedział, więc nie marudź! Wszechświat wie co robi, nie tak jak niektórzy :P
    I kochanie, Twój źle pojęty lajf jest przeuroczy :*

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest lajfstajl w bardzo nietypowym wydaniu:P Ale wiesz, człowiek łapie się na tym, że czyta wszystko i jeszcze Ci kibicuje;)

    OdpowiedzUsuń
  3. No to chyba mam jednak talent do pisania :D
    Nie :D Mam najlepszych czytelników na świecie <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiem, wiem - zawsze zdaję się na Wszechświat <3
    Dziękuję :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Warren Buffett powiedziałby, że robisz to źle, bo nie zaczyna się od kredytów, ale mój mózg próbujący ogarniać studia + pracę pewnie nie byłoby taki całkiem na nie gdyby go zapytać o zdanie :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Wieeeem, że źle, ale musiałam bo aż taka ogarnięta nie jestem... A ty ogarniasz 2 kierunki więc i tak jesteś mistrz :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Marta... Wiesz co? To może ja sobie pokibluję na swoim zadupiu, bo ja w tej dżungli zwanej życiem zginę... Powiadam Ci, zginę! xD

    OdpowiedzUsuń
  8. Grypa-zawsze-spoko dopada kiedy chce, jak chce i na jak długo chce. Tak że ten...


    Kciuki trzymam, za to end taki najbardziej happy z możliwych.

    OdpowiedzUsuń
  9. No ja przez ferie zaliczyłam jakby dwie, najpierw żołądkowa a potem miałam taki ból gardła, że nie mówiłam. Może to nie grypa, ale kaszel i katar to dla mnie już za dużo.


    Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie zginiesz, nie jesteś mną :D Będzie dobrze! :) To tylko tak źle wygląda z mojej perspektywy :D

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz i poświęcony mi czas :)