1 sierpnia 2011

"Wydrążony człowiek. Muza ognia" Dan Simmons

Dwie powieści jednego z najwybitniejszych współczesnych twórców science fiction.

Wydrążony człowiek, Jeremy Bremen, jest telepatą. Ludzkie umysły są dla niego jak książki. Zna ich mroczne tajemnice i najgłębiej skrywane pragnienia. To dar. I zarazem przekleństwo, które doprowadza go na granicę obłędu.

Myśleliśmy, że jesteśmy panami wszechświata. Demiurgowie rozwiali nasze złudzenia. Zamienili Ziemię w grobowiec. Osuszyli oceany, a z ludzi zrobili niewolników. Czy trupie wędrownych aktorów, podróżujących Muzą ognia, uda się wygrać pojedynek z nową, potężną władzą? Wolność przestaje być tylko marzeniem. 



 WYDRĄŻONY CZŁOWIEK
 Kiedy książka znalazła się już w moich rękach przestraszyłam się nie na żarty. U góry widniał napis: fantastyka. Lubię eksperymenty jednak miałam obawy, że to zadanie mnie przerośnie. Pierwszy raz czytałam książkę z rodzaju fantastyka – a tak naprawdę science-fiction. Nie fantasy, nie paranormal, a fantastyka i science-fiction właśnie. W moim mniemaniu powinny się w niej znaleźć jakieś statki kosmiczne, zombie, ludzie-roboty, nowoczesne technologie i przyszłość, która podobno nas czeka. Jednak ta opowieść zaskoczyła mnie płaszczyzną, na której się rozgrywała – a była to bardziej przestrzeń w psychice niż w kosmosie.
   Jeremy i Gail stanowią wspaniałą parę, którą oprócz wielkiego uczucia charakteryzuje paranormalna zdolność do komunikowania się poprzez telepatię. Oboje słyszą myśli innych, w tym własne – i to mianowicie połączyło ich wiele lat temu. Rozumieli siebie nawzajem, nie mieli przed sobą tajemnic i świetnie się razem dogadywali. Dzieliło ich wiele: Gail to artystka, która według Jeremy’ego postrzega świat przez różowe okulary, a tak naprawdę, zauważa i dobro i zło; zaś jej mąż to zdolny matematyk pochłonięty swoją pasją do tego stopnia, że każde zjawisko określa poprzez równania i z reguły nikomu nie ufa, a nawet gardzi ludźmi. Jednak pomimo tych różnic, oboje żyją w szczęściu i zdrowiu a nawet planują dzieci – do czasu.
   Mówi się, że kłamstwo rodzi kłamstwo i gdy zacznie się kłamać, nie można tak po prostu przestać. Jeremy nawet wtedy, gdy Gail umiera nie potrafi wyjawić jej prawdy co rodzi nieustające wyrzuty sumienia. Nie może poradzić sobie z przeszłością, więc jak może wkroczyć w przyszłość? To pytanie może być mottem tej książki, bo po śmierci Gail, Jeremy wpada w coraz to nowe tarapaty. Pogrążony w rozpaczy często nie podejrzewa najgorszego, a najczęściej jest już zbyt późno by to odkręcić – do tego ma ogromnego pecha i „kłopoty” znajdują go nawet na drugim końcu kraju.
   Wydawać by się mogło, gdzie to science-fiction? Co w tej historii jest tak nadzwyczajnego? Telepatia? Stały motyw – to już nie zaskakuje, jednak umysł jako czoło fali stojącej? Zapisanie myśli matematycznym wzorem?. I tak oto podczas podróży po USA wraz z Jeremym poznajemy w retrospekcjach sławnego naukowca zajmującego się tym samym co bohater oraz jego pobudki naukowe. Razem z mężczyznami biegniemy tropem fizycznych, chemicznych i matematycznych praw i równań aby rozwikłać tajemnice ludzkiego umysłu. Ale pojawia się też drugi narrator, mówiący w pierwszej osobie, jako znajomy małżonków – jednak nieznajomy nam.
   W książce dzieje się wiele a kolejne wątki z bujnego życia Jeremy’ego po śmierci Gail zachodzą na siebie i nie pozwalają na odpoczynek, jednak jest coś jeszcze: wisząca nad bohaterem uciążliwa tajemnica skrywana przed żoną i drażniąca czytelnika tajemnica drugiego narratora. Byłam zafascynowana opowieścią snutą przez „Oczy” (tak nazywały się rozdziały w których narratorem był tajemniczy gość), aczkolwiek wątki naukowe i wielostronicowe tłumaczenia Jeremy’ego dotyczące jego teorii o ludzkim umyśle okraszone wieloma prawami matematycznymi i nie tylko były dla mnie – przeciętnego zjadacza chleba - nużące. Z połową tych praw (Pauling, Schroedinger, Heisenberg) spotkałam się w szkole i nie robiły one na mnie wrażenia pod przykrywką fantastyki naukowej. Aczkolwiek pasjonaci gatunku mogą być pod wrażeniem toku myślowego jaki prowadzi Jeremy i drugi naukowiec oraz ich wniosków. Simmonsowi należą się brawa za jego pomysły, teorie i determinację w pisaniu o tym. Treść sprawia wrażenie, jakby autor naprawdę wierzył w to co pisze.
   Dzięki tej książce i temu autorowi na pewno sięgnę jeszcze po science-fiction, bo mój własny stereotyp powieści tego rodzaju upadł jak mur berliński i będę musiała swoje gusta przewartościować. Wprawdzie naukowe wynurzenia nie są dla mnie ale nie tylko to pojawia się w tej historii, najważniejsi są ludzie i ich przeżycia – bagaż doświadczeń, nieludzkie i zdumiewające przygody a także więzi: miłość, przyjaźń, zaufanie. Do tego styl dzięki któremu końcówkę książki wręcz pochłonęłam. Będę miło wspominać „Wydrążonego człowieka” chociaż jest to powieść trudna i czasem brutalna – ale jak wiadomo: wspaniałe dzieła powstają w bólach.

MUZA OGNIA
   Po pełnej napięć ale nie zawsze dynamicznej historii Jeremy’ego Bremena moim oczom ukazuje się ostatnie sto stron potężnej książki pod tytułem: Muza Ognia. Nie wiem czego oczekiwać, więc jak najprędzej zabieram się za czytanie – i stwierdzam, że umiejscowienie jej na drugim miejscu było świetnym posunięciem. Po tej lekturze naprawdę mam ochotę na więcej.
   Historia Wilbra jest zgoła odmienna od Jeremy’ego. Wilbr żyje w przyszłości i jest aktorem. Ziemia jest cmentarzyskiem bez oceanów, gdzie zabiera się karawany ze wszystkich planet, a on razem ze swoją szekspirowską trupą (Grupa Ludzi) podróżuje po wszechświecie i wystawia sztuki wspomnianego artysty. Problemem Wilbra jest to, że nie może wrócić na Ziemię do swoich rodziców, nie układa mu się tak jakby chciał w życiu towarzyskim a do tego Poimeni i Demiurgowie rządzący wszechświatem mają w planach zniszczenie rasy ludzkiej… i żeby było śmieszniej, od poziomu gry aktorskiej trupy Wilbra zależą dalsze losy Ziemi.
   Żałuję, że autor nie rozwinął tej historii, bo mogłoby powstać całkiem niezłe dzieło a przynajmniej taki jest moje zdanie. Postać Wilbra jest żywa, zabawna a jego narracja wydaje się czasem niezastąpiona, chociaż gdy zaczynają się kłopoty zdarza mu się okazać ludzkie emocje i rozpłakać nad swoim losem. Jego charakterystyczny ton nadaje przez to barw całemu opowiadaniu, w którym pełno jest okrucieństwa i gdzie fikcja szekspirowska przeplata się ze smutną rzeczywistością podległych i słabych ludzi, którzy starają się wycisnąć ze swojego życia jak najwięcej. Niektórzy pomimo beznadziejności swojej sytuacji planują nawet bunt.
   Mam nadzieję przeczytać inne powieści Simmonsa, autora cyklu „Hyperion Cantos”, „Terroru” czy „Pieśni Bogini Kali”. Jego pomysły są chyba nietuzinkowe  (chociaż wcześniej nie czytałam science-fiction a tylko słyszałam o poszczególnych dziełach) i wielu pisarzy może mu pozazdrościć wplatania skomplikowanych pojęć hobbystycznych w swoje  całkiem kosmiczne historie. Nadaje to jego książkom większej wagi i sprawia, że nie są tak bezbarwne na jakie mogłyby wyglądać na pierwszy rzut oka. Uciemiężone ludy to nie jest nowy motyw ale cudotwórcza wręcz siła dramatów Szekspira? Warto sięgnąć po tę podwójną książkę choćby z ciekawości wykonania tematu. Rezultaty bowiem były całkiem niezłe. 


Tytuł oryginalny: The Hollow Man. Muse of Fire
Autor: Dan Simmons
Wydawca: Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Ilość stron: 472
Rok wydania: 2011

8 komentarzy:

  1. Być może ta pozycja przekona mnie do gatunku science-fiction, bo z tego co widzę, ty z pewnością ponownie po to sięgniesz. Od dłuższego czasu nie mogłam czytywać tego typu powieści, bo odrzucało mnie od nich. Może zmienię swoje postanowienie dla tej książki.

    Pozdrawiam,
    Darcy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam, czeka na swoją kolej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tej książki nie planuję czytać, ale marzę o "Hyperionie" i reszcie, może uda mi się skolekcjonować te książki, byłoby super.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wydaje się ciekawa :D Może przeczytam :D

    Pozdrawiam ! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Okładka strasznie mi się nie podoba, fantastyki nie lubię i ogółem coś mnie od tej książki odpycha. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Interesująco o niej piszesz. Może kiedyś, jak wpadnie w moje ręce:))

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie lubię fantastyki, to co do tej pory czytałam to było chyba wytworem narkotycznych wizji, mam bardzo duży dystans do tego gatunku. Jednak tak ciekawie napisałaś o książce, że być może skuszę się...w końcu, dlaczego nie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Największą fanką fantastyki nie jestem, ale lubię od czasu do czasu przeczytać książkę w tym klimacie :)
    Podoba mi się bardzo okładka. A co do treści: widzę, że Ty jesteś zachwycona, więc na pewno będę musiała przeczytać :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz i poświęcony mi czas :)