2 września 2012

"Studnia bez dnia" Katarzyna Enerlich


Jaką tajemnicę skrywa trzynastowieczna studnia w rzeźbiarskiej pracowni w Toruniu? Co łączy powtórny pochówek Mikołaja Kopernika z zadziwiającym odkryciem Marceliny? Czy wszyscy jesteśmy skazani na nieuchronność i w jaki sposób zmienia ona nasze życie? Co stanie się, gdy bułhakowska Annuszka rozleje olej… tym razem w naszym życiu?
Autorka, przędąc tę magiczną opowieść, zaprowadzi nas do istniejących miejsc, zapozna z ludźmi, których pierwowzory istnieją naprawdę. Pozwoli nam spacerować z jej bohaterami uliczkami Torunia, a podczas tego spaceru napotkamy wiele prawdziwych i fikcyjnych historii. 
Martinus Teschner, toruński kupiec, wręczał swoim kochankom drogocenne pierścienie. Jeden z nich, legendarny i wyjątkowy, bo ozdobionym rubinem wydobytym z Gór Izerskich, stał się pretekstem do tej opowieści. Studnia bez dnia nie tylko wzruszy, ale i będzie trzymać Czytelnika w napięciu.

   Czas leczy rany, czasami pozwala spojrzeć na znaczące wydarzenia z dystansu, nabrać nowej perspektywy - czasami dojrzalszej. Tak też bywa z książkami, które czytam a potem opisuję na blogu. Mijają dni. Niektóre wrażenia się zacierają, inne wychodzą na światło dzienne z mojej podświadomości a całość można zamknąć w klamrze podsumowania jednym zdaniem bądź słowem.
   Jak podsumuję pierwszą przeczytaną przeze mnie powieść Katarzyny Enerlich? Pełna zgrzytów. Jednak nie jest to moje ostateczne zdanie o tej książce, ponieważ nie potrafię jednoznacznie określić mojego stosunku do niej. Dlaczego tak wyraźnie nakreślona historia Marceliny, zdradzonej żony a potem wdowy, której życie w jednej chwili zmienia się diametralnie nie jest dla mnie oczywista? Już się tłumaczę.
   Sięgnęłam po tę powieść z kilku powodów: interesujący tytuł, liczne rekomendacje na blogach, wątek z Mikołajem Kopernikiem w roli głównej (od wycieczki do Fromborka kilka lat temu zaintrygowana byłam jego nieodnalezionym do tego czasu grobem) oraz zwyczajna ciekawość autorki, która miała już kilka docenianych przez czytelniczki książek na koncie. To, co ujrzałam zaraz po otwarciu, miało pewnie być dodatkowym atutem książki a dla mnie było rozczarowaniem. Mowa o zdjęciach miejsc, które potem były opisywane w książce. 
   Historia napisana przez panią Enerlich oparta jest na kilku faktach z życia miasta Torunia, że tak to nieskładnie ujmę. Pierwowzór pracodawcy Marceliny żyje sobie spokojnie we wspomnianym mieście i sprzedaje na rynku takie same figurki jak te z książki. Dla udokumentowania tego faktu autorka dorzuca nam zdjęcia z odpowiednich ulic Torunia, z pracowni pana Tadeusza, wizerunki tworzonych przez artystę rzeźb i etapy ich powstawania uwiecznione przez aparat. Może dla niektórych będzie to genialny bonus i rodzaj przewodnika, jednak mnie takie zabiegi odrzucają. Kiedy czytam beletrystykę i bohaterowie są fikcyjni to wolę sobie dane rzeczy wyobrażać w oparciu o tekst niż czekać na tak zwane gotowce. Od tego są komiksy. 
   Powróćmy jednak stricte do fabuły. Marcelina myśli, że kocha i jest kochana, dopóki na własne uszy nie przekona się o zdradzie męża. Wydarzenie to zmienia jej stosunek do życia jak i cały jej świat, wywracając oba do góry nogami. Zmienia pracę, mieszkanie i otoczenie. Zamyka się na ludzi, utrzymując bliższe kontakty jedynie z kochanką swojego męża (wciąż nie widzę ku temu podstaw i uważam to za sztuczne). Dzięki nowej pracy i poprzez całkiem spory zbieg okoliczności poznaje jednak ciekawą osobę - Annę, starszą kobietę oprowadzającą turystów po Toruniu. Jej życie pełne jest tajemnic i dramatów, jednak mimo to patrzy z optymizmem w przyszłość. Jest idealną opoką dla rozchwianej emocjonalnie Marceliny.
   I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że dla mnie nie było chyba wcale. Książkę czyta się bardzo szybko, wymusza to prosty styl, jednak nie tego szukam w literaturze. Owszem, idealnie pasuje to do czytadła - tutaj plus. Jednak brakowało mi opisów, skoro miałam poznać Toruń i bohaterów. Co nieco jednak na szczęście liznęłam z historii i tutaj można zdecydowanie pogratulować wątku kryminalno-historycznego. Dzieje legendarnego pierścienia Teschnera zostały ciekawie opisane. Cała otoczka wokół tego epizodu również. 
   Chciałabym, ach chciałabym polubić bohaterów, rozkochać się w prozie pani Enerlich i polecać ją wszystkim wkoło. Miło jest odkrywać dobre książki, ale tym razem wiem prawie na pewno, że już więcej nie sięgnę po powieści tej autorki. Odrzuciły mnie styl, bohaterowie i zdjęcia. Nie chcę przez to nikogo jakoś specjalnie zniechęcać, bo akurat odczucia co do stylu i dłużyzn każdy ma inne (tutaj zadowoleni będą "dynamiczni" pochłaniacze książek), typ starszej pani prezentowany przez Annę i przyjaźń wdowy z kochanką po prostu mi nie leżały (nowoczesne kobiety będą wniebowzięte) a zdjęcia mogą innego czytelnika całkowicie zachwycić. Nie są w końcu złe. Ja jednak nie dostałam tego czego oczekiwałam. Szukam więc dalej, wkładając "Studnię bez dnia" do kategorii czytadeł nie dla mnie.