Dzień dobry! Dobry wieczór!
Sesja w końcu dała mi żyć i jestem już w domu, przeczytałam najnowszą Evanovich, wyspałam się we własnym łóżku i mama upiekła mi tort "Piernikowe serce". Mogę umrzeć.
A tak na poważnie to wracam. Nowy szablon jest, magiczne 50 tysięcy przekroczone i chociaż mając za sobą trzy lata jest to wynik raczej poniżej średniej to mimo wszystko jestem dumna, że to wszystko nadal się kręci. A ja czytam i wciąż znoszę do domu książki. Ostatnio znowu wysyp recenzyjnych, ale jak zobaczycie stos, to zrozumiecie dlaczego nie mogłam się oprzeć. Przed-przedwczoraj koleżanka mnie spytała, dlaczego i czy mi się chce recenzować te książki. Oj chce mi się, bo jak pozbyć się z siebie tych wszystkich achów i ochów, gdy rodzina i znajomi już nie chcą słuchać? ;) No i jak odmówić kolejnych genialnych książek? I jak nie szukać nowych na cudzych blogach? Nałóg. Można to leczyć, ale po co? :D
Nie są to wszystkie zdobyte książki, ale tylko te dałam radę przetransportować z Krakowa do domu.
1. "Wystrzałowa dziewiątka" Janet Evanovich (Recenzja jutro, najpóźniej pojutrze!).
2. "BZRK" Michael Grant (Po "GONE" nie mogłam się oprzeć, do tego ta cena! 10 zł w Matrasie :))
3. "Król uciekinier" Jennifer A. Nielsen (Po "Fałszywym Księciu" czekałam i się doczekałam.)
4. "Alchemia miłości" Eve Edwards (Okładka + recenzje + średniowiecze = must have!)
5. "I wciąż ją kocham" Nicholas Sparks (Love-Finta! Moje drugie podejście do Sparksa po "Nocach w Rodante", mam nadzieję szczęśliwsze bo film bardzo mi się podobał.)
6. "Chiny od góry do dołu" Marek Pindral (Chiny, kraj którego pewnie nigdy nie odwiedzę ale chcę poznać bo czuję się geograficzno-kulturowo-politycznym analfabetą).

A co do sesji.... była bolesna, zaliczyłam jednorazowe niespanie do 6 rano (projektowe-love) i wylałam przez nią kilka łez a mózg mi płonął i z uszu dymiło ale przetrwałam, bo:
a) AGH! No nie mów, że ty mnie nie przepuścisz.
b) Do domu! Do domu! Do domu!
c) Zdrowe podejście do sesji: spanie do 12 skoro późno poszło się spać (regeneracja przede wszystkim), sukcesywne przyswajanie wiedzy (przeczytaj chociaż raz te notatki), strojenie się na egzamin (jeżeli nic nie umiesz to przynajmniej wyglądaj) i witaminy, duuużo witamin.
PS. Nie wiem jak inni, ale ja miałam spory rozstrzał między egzaminami i gdy tylko się dało odpoczywałam/imprezowałam ze znajomymi. I dlatego niestety z obu egzaminów mam 3,5. Ale co wytańczyłam i wygrałam w scrabble to moje :) Więc pamiętajcie: nauka nauką ale studia trwają tylko kilka chwil, które miną w tempie ekspresowym. Sama jestem na półmetku (planuję magisterkę) i z jednej strony wiem, że uczyć się trzeba i trzeba rozumieć to czego się uczymy, ale w przyszłości to najczęściej inni ludzie zadecydują o naszej przyszłości. Jeśli nie o całej, to na pewno o jej części.
[Więc jeżeli ktoś odcina się od ludzi albo przychodząc na studia, oddziela przeszłość grubą kreską i zapomina o znajomych z liceum to ja mówię mu stanowcze: opamiętaj się. Każdy ma swój wybór, ale w ciszy swojego pokoju warto się zastanowić, za czym my tak gonimy. I czy ten kolega z liceum kiedyś nie wypnie się na nas tak samo.]
Wiem, że brzmi to okropnie przemądrzale i w stylu Coelho, ale mam już dość słuchania o tej "okropnej" sesji i pouczania mnie, że skoro sesja to trzeba się uczyć dniem i nocą bez wytchnienia (i nie wolno narzekać na swoją sesję, bo ten ktoś na pewno ma gorszą). Uczę się cały rok - to taki kierunek gdzie są kolokwia, wejściówki, sprawozdania itd. cały rok. Sesja to podsumowanie tego wszystkiego. Nie jest lekko, drę włosy z głowy ale nie dam się zwariować. Mam już dość, gdy inni wywołują u mnie wyrzuty sumienia.
[Jeśli zatem masz przed sobą kilka dni do egzaminu bo Twój wykładowca zrobił sobie wakacje w środku sesji, to Ty też zaszalej i się zresetuj. Taki jest mój przepis na sesję.]
Jasne, że są te mityczne kierunki, na których studenci ryją na pamięć książki telefoniczne ale nie oszukujmy się, że jest ich tak wiele. I nawet jeśli jesteś studentem takiego kierunku to nie obrażaj kogoś, kto wybrał coś mniej heroicznego. Nie wszyscy muszą leczyć jak "Dr House", nie wszyscy muszą szaleć w sądzie jak bohaterowie "Suits", nie wszyscy muszą... no kurcze, zawodów jest niezliczona ilość a wszystkie potrzebne. Nie wszyscy muszą też studiować i mam nadzieję, że społeczeństwo zrozumie kiedyś, że bez fachowców (hydraulików, mechaników i tym podobnych absolwentów techników) zginiemy. A jeżeli nadal nie rozumiesz, zachowaj to dla siebie nim zepsujesz komuś dzień a potem skoczy on z mostu.
Uśmiechnij się, to moja prośba. Świat potrafi być wystarczająco zły i bez Twojego negatywnego nastawienia (znam z autopsji). Gandhi powiedział coś o tym, by być zmianą, którą chce się zaobserwować w świecie. Przybijam mu piątkę i nie obrażam studentów innych kierunków i nie studentów - no chyba, że zaczną pierwsi ;)
A Wy co na to?